Jeszcze kilka lat temu statystyczny Polak zużywał aż 300 cienkich plastikowych toreb rocznie. Większość kupujących brała je w sklepach zupełnie bezrefleksyjnie, do jednej pakowano niewiele towaru – skoro za darmo, to po co się starać?

Urzędnicy od lat mówili o potrzebie zmian, ale na tym się kończyło. Dopiero gdy handlowcy wprowadzili niewielkie opłaty za torby, nastąpił drastyczny spadek zużycia. Opłata do 10 gr za sztukę i konieczność poproszenia o opakowanie kasjera zachęcają do rozwagi. Coraz więcej osób ma nawyk zabierania na zakupy toreb wielokrotnego użytku.

Zmiany widać gołym okiem, ale swoje trzy grosze postanowił wtrącić Parlament Europejski (PE). Jestem zwolennikiem proekologicznych rozwiązań, ale niektóre pomysły eurokratów trącą absurdem na kilometr. Państwa UE dostały bowiem alternatywę: ograniczyć zużycie toreb do 90 sztuk na osobę rocznie albo wprowadzić zupełny zakaz rozdawania darmowych toreb. Rodzi to problemy: czy osoba kupująca pieczywo, mięso i ryby ma to wszystko wrzucić razem do koszyka bez dodatkowego opakowania? Bo do tego pomysły PE się sprowadzają.

W wielu krajach Europy Zachodniej w sklepie wszystko jest zapakowane: nie tylko mięso, ale nawet owoce, warzywa, pieczywo. To, że Polacy nie chcą kupować pozawijanych w folię identycznych jabłek i ziemniaków, nie znaczy, że są gorszymi konsumentami ani że mniej myślą o ekologii. W czym plastikowa tacka z czterema jabłkami owiniętymi folią jest lepsza od torby?

Zmiany w naszej mentalności są już ogromne, ale rozwiązania proponowane przez PE mogą spowodować skutek odwrotny niż zamierzony. To klasyczny przykład wylania dziecka z kąpielą.