Gminne wydziały były chaotycznie porozrzucane po piętrach, a pracownicy gnieździli się w klaustrofobicznych salkach. Żeby mieszkaniec mógł tam trafić, urzędnicy rysowali kredą kolorowe strzałki na chodnikach. Potem ruszyła budowa własnej, nowoczesnej, przeszklonej siedziby z wykuszami. Nie obyło się jednak bez skandalu, pojawiły się zarzuty marnotrawienia publicznych pieniędzy. Całymi latami straszył też betonowy kikut ratusza w warszawskim Wilanowie. Inwestor zszedł z placu budowy, a zamiast niego pojawił się prokurator. Urzędy okazały się marnymi budowniczymi. Pilnuj szewcze kopyta, chciałoby się rzec. Dziś państwowe instytucje już nie chcą być deweloperami. Zamiast budować, angażując się w żmudny proces inwestycyjny, pilnowanie wykonawców, szukanie finansowania, wolą wynająć powierzchnie biurowe. I tak oto Poczta Polska przenosi się do nowego biura na warszawskim Mokotowie. Władze spółki oparły się pokusie zostania deweloperem, choć był taki czas na polskim rynku, że budować chcieli wszyscy: od piekarzy po ogrodników. W Katowicach do wynajmowanych biur przeprowadzają się pracownicy PKP Cargo, a w Radomiu – Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Przykładów jest zresztą więcej.

I dobrze. Nie zawsze opłaca się budować, nie zawsze opłaca się remontować stare mury. Najważniejszy jest rachunek ekonomiczny. A najemcy na rynku biur mają dziś uprzywilejowaną pozycję. Są w stanie wynegocjować dobre ceny. Analitycy wskazują też, że instytucje publiczne wprowadzają się zwykle do tańszych budynków poza ścisłym centrum. Najważniejsze, by instytucje nie dały się wciągnąć w wynajem komercyjny, płacąc za pomieszczenia w euro. Dla właściciela budynku solidny państwowy najemca to już wystarczający bonus.