Krzysztof A. Kowalczyk: Nie przespać szansy w Ukrainie

Czy nasi przedsiębiorcy będą szerzej inwestowali w ukraińską gospodarkę? Jeśli nie oni, zrobią to inni. Ale co z ryzykiem strat wojennych?

Publikacja: 22.12.2023 03:00

Zniszczenia spowodowane eksplozją rosyjskiej rakiety S-300 na terenie zajezdni tramwajowo-trolejbuso

Zniszczenia spowodowane eksplozją rosyjskiej rakiety S-300 na terenie zajezdni tramwajowo-trolejbusowej w Charkowie

Foto: PAP/Mykola Kalyeniak

Gdy w epicentrum kryzysu zbożowego na granicy pytałem znajomego ekonomistę z Ukrainy, czy nie da się pogodzić sprzeczności interesów, po prostu dostarczając tanie ukraińskie ziarno naszym producentom żywności i już w formie gotowych wyrobów słać dalej w świat, odpowiedział: „Ale my nie chcemy być tylko dostawcą surowców, też chcemy rozwijać swój przemysł”.

Ukraińcy nie chcą również być wiecznie dostawcą taniej siły roboczej. Dlatego, gdy wojna się skończy i już pojawią się pierwsze owoce odbudowy ich gospodarki, polskie firmy staną w obliczu tańszej konkurencji tamtejszych wytwórców. Dokładnie tak jak nasza branża transportowa, która wczoraj z radością korzystała z pracy ukraińskich kierowców, ale dzisiaj nie daje już rady w rywalizacji z firmami zza Buga i Sanu. Jeśli jednak polskie firmy zainwestują w Ukrainie, same będą korzystały z atutów odbudowującej się gospodarki.

Zdaje się to rozumieć twórca InPostu Rafał Brzoska. Wzywa do budowy wraz z funduszami amerykańskimi, ale też biznesem z naszego regionu i Skandynawii, funduszu, który wspierałby inwestycje w Ukrainie – nie tylko np. w niszczoną teraz przez wroga infrastrukturę, lecz także w firmy, które w czasie wojny łakną kapitału na przetrwanie i rozwój. Sam deklaruje 100 mln euro.

Czytaj więcej

Rafał Brzoska wykłada 100 mln euro na Ukrainę

Przedsiębiorcy świetnie rozumieją ryzyko biznesowe. Wiedzą, jak je kalkulować i ograniczać. Ale ryzyka wojennego nie są w stanie zmitygować. Nie ubezpieczą od niego też komercyjne firmy asekuracyjne. A wojna przecież dotyka biznesmenów już obecnych w Ukrainie, w tym polskich. We wrześniu rosyjskie drony uderzyły w zakłady Fakro we Lwowie. Bez znalezienia sposobu na kompensowanie takich strat trudno sobie wyobrazić szersze zaangażowanie kapitału prywatnego. A co, jeśli konflikt się nie skończy, tylko zostanie zamrożony?

Ograniczenie ryzyka militarnego to kluczowe dzisiaj zadanie dla rządów. Przede wszystkim dla przywódców USA i UE. Czy do rekompensat wykorzysta się zaaresztowane przez Zachód rosyjskie rezerwy dewizowe, to sprawa otwarta. Wiemy, że trudna z powodów formalnoprawnych. Niemniej dobrze, by i polski rząd, i biznes nie przespały momentu, gdy problem zostanie rozwiązany i będzie można się szerzej zaangażować.

Gdy w epicentrum kryzysu zbożowego na granicy pytałem znajomego ekonomistę z Ukrainy, czy nie da się pogodzić sprzeczności interesów, po prostu dostarczając tanie ukraińskie ziarno naszym producentom żywności i już w formie gotowych wyrobów słać dalej w świat, odpowiedział: „Ale my nie chcemy być tylko dostawcą surowców, też chcemy rozwijać swój przemysł”.

Ukraińcy nie chcą również być wiecznie dostawcą taniej siły roboczej. Dlatego, gdy wojna się skończy i już pojawią się pierwsze owoce odbudowy ich gospodarki, polskie firmy staną w obliczu tańszej konkurencji tamtejszych wytwórców. Dokładnie tak jak nasza branża transportowa, która wczoraj z radością korzystała z pracy ukraińskich kierowców, ale dzisiaj nie daje już rady w rywalizacji z firmami zza Buga i Sanu. Jeśli jednak polskie firmy zainwestują w Ukrainie, same będą korzystały z atutów odbudowującej się gospodarki.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację