Niedawno planowaliśmy z kolegami wyjście do pubu w piątkowy wieczór. Ku naszemu zaskoczeniu rezerwacja stolika na kilka osób okazała się zadaniem wyjątkowo trudnym. Dopiero w piątej czy szóstej knajpce udało się złowić miejsce. Oho – pomyślałem – po miesiącach postu wraca koniunktura. Owo subiektywne wrażenie potwierdzają najnowsze badania, cytowane przez „Rzeczpospolitą”. Wynika z nich, że w sezonie świątecznym Polacy chcą wydać na gastronomię aż o jedną piątą więcej niż rok temu, kiedy inflacja rosła z miesiąca na miesiąc, rujnując portfele. Jeśli te przewidywania się sprawdzą, będzie to dowód wychodzenia kraju z konsumpcyjnego dołka.

Czytaj więcej

Restauratorzy mają powody do zadowolenia, przedstawiciele innych branż już nie

Skąd ta zmiana? Od szczytu w lutym (18,4 proc.) inflacja stopniowo maleje i nawet jeśli uznać, że jej październikowy wynik (6,6 proc.) to w dużym stopniu efekt przedwyborczych manipulacji cenami paliw, faktem jest, że odbijające w górę wynagrodzenia rosną ostatnio szybciej od cen i zaczynają nadrabiać zaległości. W efekcie konsumenci też zaczynają nadganiać. Choć na razie wybiórczo, bo wedle prognoz np. wydatki na ubrania mają spadać. Ale może to wynik łagodnej jesieni, która jeszcze nie zmusza do kupna cieplejszych kurtek?

Pierwszy namacalny, choć nieśmiały, sygnał powrotu koniunktury przyniosły w tym tygodniu dane GUS o wzroście PKB w III kwartale. Niby realny wzrost 0,4 proc., licząc rok do roku, to niewiele, ale odbicie po dwóch kwartałach spadków skłoniło ekonomistów do snucia prognoz 3-proc. wzrostu gospodarczego w przyszłym roku i około 5-proc. w kolejnym. Oczywiście w sprzyjających okolicznościach. A te na razie są dobre. Z danych o bilansie obrotów zagranicznych wynika, że gospodarkę stabilnie napędza silnik handlu zagranicznego. Włączający się właśnie silnik konsumpcji zostanie zasilony w styczniu skokiem 500+ do 800+. Mogłoby ten efekt stłumić zaplanowane przez stary rząd na styczeń wygaszanie zerowej stawki VAT na żywność i zamrożenie cen energii elektrycznej i gazu. Ale trudno wyobrazić sobie, by nowy rząd, który przejmie stery państwa zapewne dopiero w grudniu, zaczął pracę od znacznego skokowego wzrostu tych stawek.

Rozkręcający się boom konsumpcyjny raczej więc nie zgaśnie. Jeśli ktoś planuje wypad z przyjaciółmi do pubu czy restauracji, niechaj rezerwuje stolik z większym wyprzedzeniem niż my.