Można powiedzieć, że rządzący właśnie zdają egzamin ze sprawności zarządzania państwem. Od jego wyniku zależy, czy zaskarbią sobie wdzięczność wyborców, czy też elektorat uzna, że chcieli jak najlepiej, a wyszło jak zwykle.
PiS do tej pory wykazał się działaniami, które spotkały się z ostrą krytyką opiniotwórczych środowisk w kraju i ściągnęły zainteresowanie instytucji międzynarodowych. Chodzi tu o konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego czy ekspresową wymianę szefów państwowych firm i instytucji. Pojawiające się na horyzoncie chmury w postaci raportu Komisji Weneckiej czy widoczne wpadki, jak niewypał przy mianowaniu szefa PKP bądź desant na stadninę koni arabskich, każą przypuszczać, że ze sprawnością zmian nie szła w parze ich jakość.
Jednak w przypadku wdrażania 500+ trzeba przyznać, że rządzący się starają, by zgodnie z ustawową obietnicą program ruszył 1 kwietnia i data ta nie okazała się prima aprilis w wykonaniu polityków. Nawiązują ścisłą ponadpartyjną współpracę nie tylko z samorządami, które mają zasiłki przyznawać, ale także z odsądzanymi do niedawna od czci i wiary bankami, które teraz mają pomóc rządowi, ułatwiając chętnym składanie wniosków o zasiłki.
Co prawda największą niewiadomą są nadal systemy składania i weryfikacji wniosków online, ale czuję, że 1 kwietnia raczej nie okaże się spektakularną klapą. Co innego z dalszymi losami programu. Bo choć w tym roku pieniędzy w budżecie nań wystarczy, to już od 2017 r. pełnego finansowania brak. I albo trzeba będzie podnieść podatki, albo po prostu okroić program, np. za pomocą progu dochodowego pozbawić zasiłków lepiej sytuowane rodziny. No, a wtedy gniew rozczarowanych gwarantowany, bo kto daje i zabiera...