Pewna rodzina miała poważny kłopot z finansami. W czasie szybko zwołanej narady (tata, mama, dzieci i dziadek) udało się ustalić przyczynę problemu: pensje obojga rodziców i emerytura dziadka nie starczają na pokrycie wydatków. Wiecznie zmartwiona mama proponowała, żeby część wydatków ograniczyć – żeby tata nie pił codziennie dwóch piw, dziadek nie grał co tydzień w totka, a dzieciom zmniejszyć kieszonkowe. Przyjęto jednak z aplauzem propozycję taty, aby zamiast tego iść do banku i zaciągnąć kredyt.
Niestety, wizyta w banku nie poszła zgodnie z oczekiwaniami. Chciwy bankster popatrzył w komputer i stwierdził, że rodzina ma już zbyt duże długi oraz za niskie dochody.
Podczas drugiej burzliwej narady familijnej znowu zakrzyczano mamę i ustalono, co należy zrobić. Tata poszedł do banku, śmiało popatrzył w oczy banksterowi, a następnie przedstawił dowody na to, że się całkowicie myli. Po pierwsze, wyjaśnił, nasza rodzina ma znaczną nadwyżkę dochodów nad wydatkami. Jak to, zdziwił się bankster, przecież nie starcza wam do pierwszego. Otóż nie, odparł tata. Nie starcza tylko dlatego, że wlicza pan do wydatków moje piwa i dziadkowego totka. Ale to wcale nie są nasze wydatki… Zakup piwa finansowany jest z rodzinnego Funduszu Wspierania Zdrowia Nerek, a takiego wydatku nie należy wliczać do rodzinnego budżetu. A w totku na pewno kiedyś się dziadkowi poszczęści, więc mamy do czynienia z inwestycją, której też nie należy brać pod uwagę.
No a wasz dług? Jest naprawdę wysoki, nie kapitulował bankster. Nic podobnego, jest znacznie niższy, niż pan sądzi, odparował zarzut tata. Uchwaliliśmy na radzie familijnej naszą własną metodologię pomiaru. Jedną czwartą długu przepisaliśmy na dziadka, więc teraz nie liczy się to do rodzinnego limitu zadłużenia. Ale przecież i tak to państwo odpowiadacie za spłatę tego długu, jęknął bankster. Tata jednak szybko mu wyjaśnił, że rodzina jest podstawową i suwerenną komórką społeczną i ma prawo tak zdefiniować sposób pomiaru swojego długu, jak tylko sobie życzy.
Czy to brzmi znajomo? Od kilku lat nasz rząd systematycznie nie zalicza części wydatków do budżetu, a części długu do długu publicznego, choć jest jasne że odpowiada za jego spłatę. Co prawda o całości długu, łącznie z częścią pominiętą, musi informować Komisję Europejską, więc w obiegu pojawiają się dwie liczby: niższa, liczona według metody krajowej, oraz wyższa o ponad 300 miliardów (10 proc. PKB!), wyliczona według metody europejskiej. Która jest prawdziwa? Przedstawiciele rządu nie mają wątpliwości: oczywiście że nasza, bo przecież my sami możemy decydować, dług których instytucji zaliczać do finansów publicznych, a których nie. A metoda europejska? To tylko kolejny wymysł wrednych brukselskich urzędników, tak samo absurdalny jak krzywizna banana.