„Dziad", który namiętnie zajmował się ich „bujaniem", opowiada o złośliwych hodowcach sprzedających konkurentom pięknie wyglądające samce, które „niedoparzają" samic. Samice wysiadują wówczas niezapłodnione jaja, które potem pękają i robi się tylko fetor w gołębniku. Polscy politycy, jak te gołębie, „niedoparzają" reform, których przeprowadzenia się podejmują.
Tym razem rząd ustami pani premier Szydło ogłosił zamiar połączenia PIT od wynagrodzeń ze składkami ubezpieczeniowymi. Bardzo zacny pomysł, pod trzema jednak warunkami: po pierwsze – że połączenie obejmie rzeczywiście wszystkie daniny obciążające pracę – a więc i te, które spoczywają, teoretycznie rzecz biorąc, na pracodawcy; po drugie – że organy skarbowe nie będą musiały przejąć na siebie obowiązków pracodawców związanych z odrębnym wyliczaniem i odprowadzaniem różnych składek; i po trzecie – że celem tej operacji będzie istotne obniżenie opodatkowania pracy. Niestety, na to się nie zanosi. To miło więc, że pracodawcom ma być lżej, ale celu – obniżenia kosztów funkcjonowania państwa dla pewnego równoważenia obniżenia wpływów – nie osiągniemy. Państwa na to nie stać? Rekompensatą obniżenia opodatkowania pracy dla finansów publicznych mogłoby być podwyższenie opodatkowania konsumpcji. Środkiem do tego celu mogłoby być wprowadzenie jednolitej stawki VAT w wysokości 20 proc. na wszystko. Choć stawka podstawowa byłaby obniżona o 3 pkt proc. (z dzisiejszych 23 proc.), to stawka efektywna, wynosząca dziś około 16 proc., zostałaby de facto podwyższona o 4 pkt proc. Ale koszty funkcjonowania aparatu skarbowego mogłyby być istotnie niższe, a wpływy podatkowe większe – nie tylko dzięki podwyższeniu stawki efektywnej, ale także dzięki wyeliminowaniu manipulacji stawkami podatkowymi.