Z ulgą natomiast odetchną pracownicy, w tym związkowcy, którzy się obawiali, że prywatyzacja pocztowego molocha przyniesie ze sobą przykręcenie śruby i cięcie kosztów. Nowe władze firmy nie będą zaś musiały się tłumaczyć z zasadności swych decyzji przed dociekliwymi analitykami giełdowymi. Nie będą się też obawiać utraty intratnych zleceń z państwowych instytucji ani nawet konkurować o nie z prywatnymi firmami.
Nie byłam wprawdzie entuzjastką przetargu, którego wynik zmusił nas do odbierania przesyłek sądowych w różnych dziwnych miejscach, ale faktem jest, że tegoroczna rywalizacja o nowy sądowy kontrakt dała spore oszczędności w budżecie państwa. W dodatku ciągły oddech prywatnej konkurencji na plecach w ostatnich latach sprawił, że Poczta Polska faktycznie zaczęła się budzić do rynkowej gry. Na czym korzystali jej klienci.
Teraz bezpieczne ciepełko państwowego parasola może sprawić, że PP wróci do poprzedniego stanu letargu. Jest też pewne ryzyko, że w jej ślady będą chciały pójść następne firmy, w tym koleje i kopalnie, dla których wolnorynkowa konkurencja także jest problemem.
Powoływanie się na podobne standardy w innych krajach Unii Europejskiej to argument, którym od lat chętnie szermują polscy politycy – nierzadko na wyrost. Co więcej, nawet jeśli takie standardy są, to nie zawsze oznaczają drogę, którą warto podążać. Chociaż po kryzysie finansowym w wielu krajach widać dążenie do zwiększenia roli i udziału państwa w gospodarce, nie musi być to przykład do naśladowania dla krajów na dorobku, które w najbliższych latach czekają wielomiliardowe inwestycje.
Szkoda pieniędzy i czasu na zajmowanie się tą częścią gospodarki, którą powinien regulować wolny rynek. Państwo ma dużo większą rolę do odegrania w rozwoju infrastruktury, edukacji, tworzeniu sprzyjających warunków działania dla ogółu przedsiębiorstw i wszystkich obywateli. To bardziej przyda się gospodarce niż przyjmowanie pod ochronny parasol wybranych firm.