Kryzys finansowy ośmielił krytyków kapitalizmu do przedstawienia wielu propozycji mających nadać mu bardziej ludzką twarz do czasu, gdy prawdziwy socjalizm „ogarnie ludzki ród”. Można je z grubsza podzielić na koncepcje nowych instrumentów ekonomicznych i nowych żądań, zwanych niezbyt ściśle, socjalnymi.
Niektóre z koncepcji pierwszego typu już się skompromitowały (tzw. nowoczesna teoria monetarna czy zapewnienia, że dług publiczny nie jest żadnym problemem ekonomicznym). Inne (aktywna rola państwa w biznesie) są jeszcze w fazie promocji, choć czasem to właśnie promotorzy tej koncepcji są bardzo silnym argumentem przeciw – polskie wydanie słynnej książki „Przedsiębiorcze państwo” gwiazdy nowego interwencjonizmu Mariany Mazzucato jest opatrzone przedmową wicepremiera Morawieckiego – patrona CPK, twórcy potęgi polskiego przemysłu samochodów elektrycznych i bodaj jedynego projektu, który zostanie zrealizowany, czyli bezsensownego ekonomicznie kanału przez Mierzeję Wiślaną.
Szkodliwe uproszczenie
Pomysły o charakterze roszczeniowym, a nie systemowym, mają się lepiej – im bardziej bowiem odbiegają od realiów ekonomicznych, tym bardziej odsuwa się moment, w którym będzie można udowodnić, że są bez sensu. Większość, i to nie tylko ekonomistów doceniających rolę mechanizmów rynkowych w rozwoju gospodarczym, jako przykłady takich pomysłów z pewnością podałaby bezwarunkowy dochód minimalny, mieszkanie prawem nie towarem czy czterodniowy tydzień pracy. Ich zdaniem są to tylko populistyczne hasła, sprzeczne z logiką funkcjonowania gospodarki rynkowej, a próba ich realizacji musiałaby się skończyć katastrofą gospodarczą lub czymś bliskim całkowitej katastrofy. I tak zareagowali na deklarację Tuska, że dwa ostatnie z powyższych postulatów mogą być włączone do programu PO.
Sadzę, że taka oparta na niechęci do wszelkich prób ingerowania w funkcjonowanie rynku ocena tych haseł jest szkodliwym – szczególnie z perspektywy długoterminowej – uproszczeniem. Zgadzam się, że populistyczne jest ich propagowanie bez jakiejkolwiek dyskusji, jak te hasła skonkretyzować i wprowadzić w życie oraz jakie ich realizacja miałaby konsekwencje ekonomiczne i społeczne. Okoliczności, w jakich Tusk zaakceptował te pomysły, też nie pozwalały wyjść poza ogólnikowe obietnice, ale wstrzymałbym się z potraktowaniem ich jako dowodu na dołączenie PO do grona partii populistycznych.
„Populizmem na opak” jest bowiem teza, że rynek jest w stanie rozwiązać wszystkie problemy, wystarczy bowiem sprywatyzować co się da, zminimalizować funkcje państwa, a rynek poprowadzi nas do krainy wiecznej szczęśliwości. A przecież nawet najbardziej radykalni wolnorynkowcy (unikam określenia liberałowie, bo jest ono coraz bardziej wieloznaczne) nigdy nie postulowali likwidacji państwa. Jego funkcje ograniczali jednak do tych, które były niezbędne do prowadzenia biznesu.