Cztery razy odwiedzałam Singapur i za każdym razem lotnisko Changi wydawało mi się zupełnie inną planetą, na której chciałam pozostawać jak najdłużej. To świat odmienny do naszego pełnego komercji, natarczywych reklam i wszechogarniającego hałasu. Nie dziwi mnie więc, że singapurski port lotniczy uznany został za najlepszy na świecie, a lotniskowy hotel, w którym też miałam okazję nocować - Crown Plaza - za najlepszy z takich hoteli.
Czym rożni się ten ogromny azjatycki port lotniczy od innych światowych gigantów jak Heathrow, Frankfurt czy Dubaj? Przede wszystkim Changi jest lotniskiem przyjaznym pasażerom. Wszystko tu zostało pomyślane tak, by pobyt był przyjemnością, a nie stresem, zmęczeniem i gehenną.
Po pierwsze - odprawa. Służby siedzą tu nie w przeszklonych, kuloodpornych boksach, w których wystaje im tylko głowa z groźną, a w najlepszym razie obojętną, miną. Na singapurskim lotnisku są to przypominające bary, otwarte stanowiska z miękkiej materii, bez żadnych szyb, pleksi itp. Odprawa jest błyskawiczna. Paszport do skanera, uśmiech i można wchodzić lub wychodzić. Nie ma kolejek i nikt nie żąda rozbebeszenia laptopów i wyjmowania komórek. Niewiarygodne, ale prawdziwe.
Kiedy już znajdziemy się w środku, możemy nieśpiesznie zwiedzić liczne oszałamiająco piękne ogrody storczyków, odpocząć przy strumieniu w jednym z głębokich, wygodnych foteli; zrobić sobie zdjęcie przez specjalny aparat, by zaraz zobaczyć jak nasza twarz leci balonem wśród setek innych na tzw. społecznym drzewie w centrum lotniska. Oczywiście wifi jest wszędzie i dla wszystkich.
Tym co mnie w Changi urzeka najbardziej jest brak natarczywych, charczących komunikatów o kolejnych lotach, które tak uprzykrzają oczekiwanie na innych lotniskach. Nikt nie przypomina pasażerom o czekającym już samolocie, a pomimo to nikt się na pokład nie spóźnia!