Przysłuchując się debacie sejmowej ws. wotum nieufności dla ministra rolnictwa Grzegorza Pudy, trudno się było oprzeć wrażeniu, że głównym jego i rządu zadaniem dotyczącym polskiej wsi jest wytykanie błędów i zaniechań poprzedników. A jedynym sposobem poprawy sytuacji rolników i warunków życia na wsi jest dosypywanie coraz więcej pieniędzy. Tyle, ile trzeba, hojność premiera i ministra (nie wspominając o prezesie) nie zna granic. Są to przecież pieniądze albo z tzw. skutecznego rządzenia państwem, albo wyrwane po bohaterskich bojach z Unii.
W debacie nie poświęcono czasu tworzeniu warunków do budowy nowoczesnego, konkurencyjnego i zrównoważonego środowiskowo rolnictwa. Może nie należy się temu dziwić, skoro polskie rolnictwo nawiedzają klęski i kataklizmy niczym plagi starożytny Egipt: afrykański pomór świń, ptasia grypa, susze, wzrost cen środków do produkcji rolnej, a także czyhający na polską ziemię cudzoziemcy oraz – oczywiście – opozycja.
Do zwalczenia tych plag potrzeba tylko dodatkowych pieniędzy. Grozi nam jednak jeszcze jedna, która według premiera nadciąga i przed którą bez pomocy z niebios obronić się nie sposób. To powrót Leszka Balcerowicza! Gdy brakuje ci wroga, to go wymyśl, jak u Orwella. Można nim straszyć dzieci po wsiach, zwłaszcza popegeerowskich.
Dlatego polska wieś w oczach premiera wygląda jak oblężona twierdza, której PiS będzie bronił do upadłego. Premier w swojej argumentacji poszybował tak wysoko, że zapomniał pochwalić się sukcesami, jakie w rolnictwie osiągnięto dzięki realizacji tzw. planu Morawieckiego. Ważniejsze są nowe inicjatywy, których treść zapewne wkrótce poznamy.
Jedną z nich jest zapowiadana ustawa o gospodarstwach rodzinnych, które stanowią 99,7 proc. ogółu gospodarstw w Polsce. Czyżby ich byt był zagrożony, skoro dla ich ochrony potrzeba ustawowych przywilejów i gwarancji?