Wiele razy wypowiadałem się o odcinku autostrady A1 Warszawa – Łódź. Minister infrastruktury przekonywał, że wszystko jest OK, a rozmowy z inwestorami są bliskie sukcesu. Lecz ostatecznie na stronie resortu pojawiła się krótka informacja, że jednak nie jest OK – zerwano rozmowy i odcinek będzie budowany za państwowe pieniądze. Skąd wzięte? Wszyscy, którzy mogli odpowiedzieć na to pytanie, wyłączyli wówczas telefony i uciekli na weekend.
Kolejną ciekawostką był podział odcinka na pięć mniejszych z odrębnymi przetargami na projekt i budowę. Powód? Przeciwdziałanie zmowie cenowej firm. Myślałem, że taką argumentację, niepopartą dowodami, wciskaną premierowi przez pierwsze pół roku rządu, wraz z także nieprawdziwą informacją o najwyższych na świecie kosztach budowy dróg w Polsce, mamy już za sobą. Jest kryzys i dużo mniej inwestycji, niż zapowiadano. Nie zmowa cenowa zatem, ale wojna cenowa i zabijanie się firm o każde zlecenie. Z kolei troska o mniejsze polskie firmy to drugi argument za podziałem, nie ma miejsca przy przetargu na nadzór nad inwestycją. Wymogi spełnią tylko duzi zagraniczni gracze.
Na nic przestrogi, że przy podziale nie chodzi o problem wybudowania drogi, tylko o opóźnienia proceduralne. Równoczesny start budów wydaje się mocno dyskusyjny. Nie będę złośliwy i nie napiszę za dużo, że trzeba trzymać kciuki, by projektantom nie rozminęły się odcinki. Prawo, owszem, poprawiono w 2008 r. i to wielka zasługa ministra infrastruktury, ale dziś najpoważniejszy problem to zaskarżanie przez społeczności lokalne rozmaitych decyzji do sądów administracyjnych, które procedują średnio dwa lata.
Pojawił się wreszcie zapis o wybudowaniu autostrady do końca maja 2012 r. – mocno wątpliwy co do realności. Żeby więc w przetargu ktoś wystartował i nie podbił ceny, wliczając w nią ryzyko spóźnienia, dodano zapis o zapewnieniu „przejezdności” na Euro. O co chodzi? Szefowie firm nie wiedzą. Bo jeśli będą musieli wpuścić kierowców na wylany asfalt i nic więcej, a więc de facto wciąż plac budowy, kto weźmie odpowiedzialność za ewentualne wypadki czy zniszczenie nawierzchni niegotowej wciąż inwestycji?
Minister tłumaczy „przejezdność” możliwością wystąpienia klęski żywiołowej. Nie wiem, skąd wiedza, że wystąpi ona akurat między Łodzią a Warszawą? Może warto już ewakuować ludzi? Dotąd takiego zapisu nie stosowano, kwalifikując to zjawisko jako siłę wyższą. Jedyną klęską, jaką przewiduję, jest ta związana z niedotrzymaniem terminów.