Jeden z najważniejszych ministrów w rządzie Donalda Tuska doszedł do poziomu kreatywności, jakiej nie powstydziłby się księgowy podejrzanej spółki zakładający fikcyjne firmy w rajach podatkowych, aby zarobić więcej dla swojego klienta.
Rostowski potrafi zaszokować. Jednego dnia na finansowanie potrzeb budżetu 2010 roku sięga po wirtualne zyski Narodowego Banku Polskiego, drugiego nie wyklucza podwyżki podatków, trzeciego uparcie trzyma się nierealnego terminu wejścia Polski do systemu ERM2 w tym roku. Co nowego wymyślił teraz Wielki Księgowy III Rzeczypospolitej?
Otóż minister finansów postanowił sięgnąć po unijne pieniądze. Zgodnie z zasadami UE budżety państw nie powinny czerpać bezpośrednio korzyści z tych funduszy, bo to pieniądz niezależny i przeznaczony na inwestycje strukturalne. Ale co tam, Jacek Rostowski da radę. Traktując przepisy nader swobodnie, minister postanowił wykorzystać unijne miliardy na sfinansowanie deficytu.
Wystarczyła operacja księgowa i środki te poprawiły płynność polskiego budżetu w czerwcu. Efekt był niezły, metody – jak zwykle u Rostowskiego – kontrowersyjne. Niestety, pieniądze unijne, z których tak sprytnie skorzystał minister, trzeba będzie rozliczyć do 2015 roku. Kto je wówczas odda, bo nie Jacek Rostowski?
Wierzę, że pesymistyczne prognozy dotyczące złej sytuacji budżetu się nie ziszczą. Trzymam kciuki za rząd, aby tak się stało. Ale coraz bardziej obawiam się, że ktoś w otoczeniu premiera Tuska doszedł do wniosku, iż – zgodnie z powiedzeniem ideologa niemieckiej socjaldemokracji Eduarda Bernsteina – cel jest niczym, a ruch jest wszystkim. Czy aby na pewno kolejne szokujące pomysły księgowe a la Rostowski mogą uratować Polskę przed głęboką recesją?