Gospodarka w cieniu polityki

Co czeka polską gospodarkę i rynek finansowy w 2019 r.? Wiele będzie zależało od polityki: krajowej i zagranicznej. Do takiego wniosku prowadzą przewidywania redaktorów i publicystów ekonomicznych „Parkietu: i „Rzeczpospolitej".

Publikacja: 15.01.2019 09:00

Zdaniem Andrzeja Steca, redaktora naczelnego „Parkietu" i zastępcy naczelnego „Rzeczpospolitej", 2019 r. przyniesie osłabienie dolara. – To powinno przełożyć się pozytywnie na giełdy z tzw. rynków wschodzących oraz notowania niektórych surowców, np. miedzi. Akcje z GPW też powinny na tym skorzystać, choć w roku wyborczym zagraniczni inwestorzy będą zapewne ostrożnie podchodzili do polskich spółek, zwłaszcza z WIG20 – mówi.

Według niego większe szanse na wzrost cen mają akcje małych i średnich spółek, które od kilku kwartałów radzą sobie słabo. - Inwestorzy powinni dyskontować już pozytywny wpływ Pracowniczych Planów Kapitałowych, które zaczną powstawać od jesieni, oraz przyspieszenie wzrostu gospodarczego w Europie, spodziewane od połowy 2019 r. – tłumaczy Stec.

Jak dodaje, koniec widocznego od kilku kwartałów spowolnienia gospodarczego w strefie euro doprowadzi do umocnienia euro: zarówno wobec dolara, jak i złotego. Tzw. „czarnym łabędziem" może być w tym kontekście wzrost kursu euro w złotych do 5 zł. – To może być wynik zmian powiązań krzyżowych, tj. wzajemnych notowań głównych światowych walut – tłumaczy. Taki wzrost kursu euro oznaczałby też zapewne aprecjację franka szwajcarskiego, ku rozpaczy Polaków zadłużonych w tej walucie. Z drugiej strony, eksporterzy byliby zadowoleni. Własna waluta po raz kolejny złagodziłaby skutki oczekiwanego hamowania polskiej gospodarki.

Spowolnienia znów nie będzie?

Ekonomiści przeciętnie przewidują, że w 2019 r. PKB Polski powiększy się o 3,8 proc., po około 5 proc. w 2018 r. Fakt, że w poprzednich dwóch latach polska gospodarka przeczyła prawom grawitacji – i systematycznie zaskakiwała ekonomistów – każe jednak wziąć pod uwagę scenariusz, że spowolnienia znów nie będzie. Albo, że będzie ono ledwie zauważalne.

- W związku z wyborami parlamentarnymi można spodziewać się poluzowania polityki fiskalnej. Zwłaszcza, że pozwala na to stan finansów publicznych. To, jak silne będą te bodźce, jest w tym momencie nie do przewidzenia. Nie można jednak wykluczyć, że poprawią one nastroje przedsiębiorców i konsumentów na tyle, że szybki wzrost gospodarki się utrzyma – ocenia Grzegorz Siemionczyk, dziennikarz ekonomiczny „Parkietu" i „Rzeczpospolitej".

Zwraca uwagę, że prognozy spadku tempa wzrostu PKB opierają się na dwóch argumentach. Po pierwsze, spaść ma dynamika konsumpcji, bo wyhamuje wzrost zatrudnienia, a wzrost płac nie przyspieszy na tyle, aby dochody z pracy Polaków zwiększyły się tak bardzo, jak w 2018 r. Po drugie, wyhamować powinien wzrost inwestycji, m.in. za sprawą samorządów, które skumulowały wydatki inwestycyjne przed wyborami do władz lokalnych z jesieni.

- Inwestycje publiczne na szczeblu centralnym będą nadal szybko rosły, być może nawet szybciej, niż w 2018 r. Wciąż jesteśmy na wstępnym etapie realizacji inwestycji współfinansowanych z funduszy UE. Te pieniądze będą do Polski płynąć szerokim strumieniem jeszcze przez dwa, trzy lata. Inwestycje infrastrukturalne będzie wprawdzie stopował niedobór pracowników. Ale tę barierę może nieco złagodzić pogorszenie koniunktury w przemyśle, związane ze spowolnieniem w strefie euro – tłumaczy Siemionczyk. Jak dodaje, niespodziankę mogą sprawić również przedsiębiorstwa prywatne, które wstrzymywały się z inwestycjami w ostatnich latach.

– Jeśli zauważą, że popyt na ich towary i usługi szybko rośnie pomimo tego, że wciąż słyszy się o spowolnieniu, mogą znaleźć się pod presją, aby zwiększać moce produkcyjne – mówi.

Wyhamowanie wzrostu konsumpcji jest z kolei niepewne w związku z płacami w sektorze publicznym, które nie nadążały za wynagrodzeniami w sektorze prywatnym. Okres przedwyborczy będzie dla urzędników i innych pracowników budżetówki doskonałym momentem, aby upomnieć się o swoje. To może podbić dynamikę płac w całej gospodarce.

Politycy wystraszą przedsiębiorców

Marcin Piasecki, zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej", zwraca jednak uwagę na to, że zbliżające się wybory – nawet jeśli doprowadzą do poluzowania polityki fiskalnej - mogą też osłabiać koniunkturę.

- Prawdopodobnie będziemy świadkami niesłychanie brutalnej kampanii wyborczej i to w podwójnym wydaniu – przed wyborami europejskimi i do polskiego parlamentu. Może dojść do niewidzianej wcześniej licytacji na obietnice. Przedsiębiorcy i inwestorzy zaczną sobie wtedy zadawać pytanie, jakim i czyim kosztem będą one realizowane. Czy spełnienie tych obietnic nie będzie wiązała się z podwyżkami podatków i nowymi obciążeniami dla biznesu? – tłumaczy Piasecki.

- Jednocześnie w ogniu kampanii wyborczej mogą paść postulaty zmiany systemu funkcjonowania państwa, na przykład poprzez zmianę konstytucji. Biznes jest na tym punkcie wyjątkowo czuły. Istniejący w Polsce od lat problem z inwestycjami firm prywatnych wiąże się przecież m.in. z kryzysem zaufania do instytucji, rozwiązań instytucjonalnych, do ładu prawnego i do stabilności prawa. Jeżeli podczas kampanii wyborczej te wątpliwości się pogłębią, możemy się pożegnać ze znaczącym wzrostem inwestycji w polskiej gospodarce – ostrzega zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej".

O tym, jak polityka wpływa na gospodarkę, świadczyć mogą ostatnie, desperackie próby rządu, aby zahamować podwyżki cen prądu. - To tylko wzmacnia obraz fatalnego stanu naszej energetyki: opartej na węglu, czyli paliwie bez przyszłości, przestarzałej i pozbawionej klarownej wizji rozwoju. Marnujemy kolejne lata jeżeli chodzi o energię jądrową, podobnie w przypadku OZE. Czym to się może skończyć? Deficytem energii i jakimiś formami blackoutu w okresach upałów. A to się z pewnością gospodarce nie przysłuży – zauważa Piasecki.

Logistyczna katastrofa

Także Krzysztof Kowalczyk, szef działu ekonomicznego „Rzeczpospolitej", kluczowych sił, które będą kształtowały w najbliższej przyszłości koniunkturę w Polsce, upatruje w polityce.

- Do 29 marca, kiedy mija termin wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, coraz bliżej, a rząd i parlament brytyjski są nadal w lesie z zatwierdzeniem porozumienia rozwodowego. Działające w Londynie wielkie firmy finansowe przygotowały się już na tzw. twardy brexit, zapewne mają wynajęte zapasowe biura na Kontynencie i gotowe procedury awaryjnego transferu niezbędnego personelu. Natomiast firmom transportowym, w tym wielu polskim, grozi katastrofa - chaos w portach i wielogodzinne odprawy celne, gwałtowny wzrost kosztów. To zagraża zerwaniem łańcuchów logistycznych, załamaniem eksportu np. polskiej żywności czy części samochodowych na Wyspy. Nie tylko taryfy celne, ale także gwałtowne osłabianie funta uczynią go nieopłacalnym. A przecież Wielka Brytania jest trzecim co do wielkości odbiorcą polskiego eksportu – tłumaczy Kowalczyk.

– Twardy, niekontrolowany Brexit może być dla polskich eksporterów, zwłaszcza średnich i małych, nieszczęściem porównywanym do utraty rynku zbytu po bankructwie Rosji w 1998 r. – dodaje.

Czarnym łabędziem, który mocno wpłynie na perspektywy polskiej gospodarki, może być według niego także dobry wynik antyeuropejskich ugrupowań w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

- To może zagrozić, jeśli nie odwróceniem procesu integracji w ramach Unii, to przynajmniej jego zahamowaniem. To zaś prowadziłoby do podziału już nie na Unię dwóch, ale wielu prędkości. Na oddzielne kluby, w ramach których postępować będzie integracja w różnych obszarach. To proces bardzo niebezpieczny dla nas. Premier Belgii wezwał już do wyrzucenia krajów Grupy Wyszehradzkiej ze strefy Schengen za sprzeciw wobec wspólnego rozwiązania problemu migracji. Powrót twardej kontroli granicznych na Odrze mocno skomplikowałby logistykę i podniósł koszty naszego eksportu – wyjaśnia Krzysztof Kowalczyk.

Jak dodaje, scenariusz powolnej dezintegracji UE oznaczałby prawdopodobnie umocnienie dolara w stosunku do euro i złotego, co podwyższyłoby koszty importu surowców. Złoty osłabiłby się też wobec euro, ale korzyści z tego tytułu byłyby krótkotrwałe.

- W długim terminie nie zrównoważyłoby negatywnych skutków osłabienia więzów z Europą Zachodnią – ocenia Kowalczyk.

Zdaniem Andrzeja Steca, redaktora naczelnego „Parkietu" i zastępcy naczelnego „Rzeczpospolitej", 2019 r. przyniesie osłabienie dolara. – To powinno przełożyć się pozytywnie na giełdy z tzw. rynków wschodzących oraz notowania niektórych surowców, np. miedzi. Akcje z GPW też powinny na tym skorzystać, choć w roku wyborczym zagraniczni inwestorzy będą zapewne ostrożnie podchodzili do polskich spółek, zwłaszcza z WIG20 – mówi.

Według niego większe szanse na wzrost cen mają akcje małych i średnich spółek, które od kilku kwartałów radzą sobie słabo. - Inwestorzy powinni dyskontować już pozytywny wpływ Pracowniczych Planów Kapitałowych, które zaczną powstawać od jesieni, oraz przyspieszenie wzrostu gospodarczego w Europie, spodziewane od połowy 2019 r. – tłumaczy Stec.

Pozostało 90% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację