Jedna jest rodzima, a druga wirtualna, społecznościowa i zagraniczna, choć z polskim wątkiem.
Ofertę akcji BGŻ trudno uznać za udaną. Cena była niska w porównaniu z zawyżonymi oczekiwaniami właściciela. Popyt na akcje w zasadzie zerowy, można rzec, że grzecznościowy i wygenerowany zgodnie z zasadą: coś trzeba kupić, bo może się okazać, że się na tym troszkę zarobi. To był silny sygnał ostrzegawczy dla Skarbu Państwa, że giełdowa ścieżka prywatyzacji, z której rząd w ostatnim czasie tak chętnie korzystał, może się gwałtownie zamknąć. Testem będzie oferta akcji Jastrzębskiej Spółki Węglowej.
W zgodnej opinii tych, którzy rozumieją rynek giełdowy, negatywny wpływ na popyt na akcje BGŻ miało także to, że fundusze emerytalne, którym politycy w imię walki z deficytem budżetowym mocno przykręcili kranik z pieniędzmi przekazywanymi przez ZUS, zaczęły bardziej selektywnie inwestować. Do portfeli będą wybierali rodzynki sprzedawane w dobrych cenach.
Złym znakiem dla ministra Aleksandra Grada płynącym z oferty akcji BGŻ było to, że nie pojawili się biali rycerze, czyli inwestorzy zagraniczni, o których w marcu z takim przekonaniem mówił wiceminister skarbu Adam Leszkiewicz. Może skusi ich oferta JSW. A to może się stać – tu powtarzam swoją opinię sprzed dwóch miesięcy – tylko wtedy, gdy szczególnie Polska, a w przypadku ogólnym tzw. rynki wschodzące, będzie akurat w modzie. I tylko wtedy, gdy spółka będzie miała odpowiednio wysoką kapitalizację i płynność rynkową.
Widząc informacje, że z funduszy inwestujących na europejskich rynkach wschodzących w tygodniu zakończonym 18 maja odpłynęło najwięcej pieniędzy od października 2008 r., na miejscu sprzedającego węglowe akcje już teraz zacząłbym przekonywanie zagranicznych inwestorów, że JSW to diament, najcenniejsza odmiana alotropowa węgla.