Rz: Czy sądzi pan, że Unia Europejska pozwoli ostatecznie na wyjście Grecji z eurolandu, a co za tym idzie – na rozpad strefy euro?
David Riley: Zacznijmy od tego, że nie istnieje dzisiaj coś takiego jak wola polityczna i przyzwolenie opinii społecznej na stworzenie Stanów Zjednoczonych Europy, które przewidywałoby pełną unię fiskalną i polityczną. Równocześnie jednak koszty rozpadu strefy euro byłyby zbyt wysokie, aby można było na to pozwolić.
To przekonanie leży u podstaw wszystkich naszych ratingów tak dla eurolandowych obligacji, jak i instytucji finansowych w tych krajach. Moim zdaniem obawy, że mogłoby dojść do rozpadu strefy euro, są w dużej mierze wyolbrzymiane. Przy tym istnieją przecież inne wyjścia, nazwałbym je „trzecią drogą", które nie wymagają pełnej integracji fiskalnej i politycznej, a wystarczą, by nie doszło do rozpadu strefy euro.
Jak określiłby pan tę „trzecią drogę"?
Ona już jest widoczna. Chodzi stworzenie znacznie efektywniejszego i skrupulatnego nadzoru finansowego, a także systemu regulacji sektora instytucji finansowych. Również lepszej koordynacji europejskiej polityki gospodarczej i fiskalnej, gdzie ostatecznym rozwiązaniem byłoby wdrożenie mechanizmu skoordynowanej restrukturyzacji zadłużenia, tak by w przypadku, kiedy ogłoszenie niewypłacalności okazało się nieuniknione, rządy i wierzyciele ucierpieli jak najmniej.