Państwo nie ma wyboru - ma do wypełnienia cel określony przez Unię Europejską. Musi do 2020 r. doprowadzić do sytuacji, w której 20 proc. energii we Wspólnocie (u nas ma to być15 proc.) będzie pochodzić ze źródeł odnawialnych.
W Polsce, dzięki odpowiednio skonstruowanemu systemowi zachęt i dopłat kto żyw, stawiał bądź chciał stawiać elektrownie wiatrowe. W ubiegłym roku wnioski o wydanie warunków przyłączenia opiewały na dwukrotnie większą moc, niż obecnie krąży w sieciach elektroenergetycznych!
Dla odmiany w Czechach na każdym niemal kroku można spotkać elektrownie słoneczne. O tym, że system wsparcia, który doprowadzał do takich sytuacji, trzeba zmienić, resort gospodarki mówił od dawna. Na razie w każdej kilowatogodzinie prądu kupowanego przez gospodarstwo domowe ok.30 zł to koszt zielonego certyfikatu. Mogłoby być taniej.
Pytanie, czy proponowane zmiany faktycznie obniżą cenę zielonej energii. Po pierwsze, czas na wprowadzenie nowych przepisów, skutkujący zmianami w systemie dopłat, jest bardzo długi. Ciekawy w zamyśle projekt dopuszczający budowę mikro instalacji przez osoby fizyczne jako alternatywna koncepcja pozyskiwania zielonych certyfikatów przez firmy energetyczne może nie wypalić z powodu prostego rachunku ekonomicznego. Ale jedno jest pewne - obecny system wspierania zielonej energii musi być zmieniony, by nie dochodziło do wynaturzeń.