Podczas swojej przemowy po wyborze na prezydenta USA Franklin D. Roosevelt wykazał się odwagą polityczną, która towarzyszyła mu podczas czterech kadencji, mówiąc, że jedyne, czego należy się bać, to strach. Trzynaście milionów mieszkańców USA straciło pracę, a środki na rzecz ograniczania wydatków i leseferyzm poniosły porażkę. Tymczasem kryzys silnie uderzył w Europę. Wspominając o New Deal, recepcie Keynesa na przezwyciężenie strachu, nie zawsze pamięta się o ogromnych przeszkodach, które należało pokonać. Nieustannie krytykowany przez przeciwników politycznych, znieważany przez większość przedsiębiorców, bankierów i przedstawicieli sądownictwa, New Deal wymagał nawet rozszerzenia Trybunału Najwyższego w 1935 r. Z politycznego punktu widzenia jego realizacja była możliwa tylko dzięki powszechnemu poparciu dla prezydenta. Z perspektywy prawnej zaś dzięki marginesowi swobody, jaki konstytucja przyznawała prezydentowi w zakresie zarządzania gospodarką. Roosevelt – doskonały prawnik – wspomniał również i o tym w swoim przemówieniu inauguracyjnym.
Liczy się odpowiedni plan
Powyższy przykład nie służy rozpoczęciu debaty nad obecnym kryzysem i wielkim kryzysem, lecz ma zilustrować triumf woli politycznej wspartej konkretnym planem, odpowiednimi ramami instytucjonalnymi i oczywiście poparciem społeczeństwa.
Jeśli przyjrzymy się nagłówkom opisującym rzeczywistość panującą w Unii Europejskiej od wybuchu kryzysu w 2007 r., zobaczymy, jak dużą rolę odgrywa w nich strach. Po uratowaniu banków w 2009 r. dług publiczny zajął miejsce długu prywatnego, co wpędziło go w sidła agencji ratingowych, a następnie doprowadziło do podwójnego kryzysu zaufania.
Podaje się w wątpliwość wypłacalność niektórych państw oraz wiarygodność demokracji. Wielu obywateli zastanawia się, kto dyktuje reguły – polityka czy finanse. Reakcja instytucji i państw członkowskich na kryzys zaufania opiera się na dwóch mylnych przesłankach, a mianowicie na przekonaniu, że nadwyżka w jednych państwach pokrywa deficyty w innych oraz iż zmniejszenie długu publicznego prowadzi automatycznie do odzyskania zaufania, a jednocześnie zwiększenia inwestycji prywatnych.
Pojawia się tu jeszcze jedna sprzeczność: państwa strefy euro dysponują wprawdzie jedną walutą, lecz prowadzą 17 rodzajów polityki zarządzania długiem. Tym mylnym zasadom ekonomicznym towarzyszy niebezpieczne moralizatorstwo i dzielenie państw na dobre i złe, przy czym dobre nie są zobowiązane do pomagania złym. Prowadzi to do polityki zaciskania pasa i dyscypliny budżetowej, która nie stymuluje wzrostu. Jej największymi ofiarami są kraje najbardziej zadłużone.