Związkowcy uważają jednak rządowe propozycje za kuriozalne, uwłaczające ludzkiej godności, po prostu krzywdzące. I można się z tym nawet zgodzić. Dlaczego bowiem dwuletnie odprawy mają dostawać tylko zwalniani górnicy, ale już nie pielęgniarki, nauczyciele, kierowcy, hutnicy czy dziennikarze?
Ktoś powie, że to populizm w czystej postaci. Zgadza się. Ale właśnie takich argumentów używają w ostatnich dniach związkowi liderzy. Mogliśmy np. usłyszeć, że „lepszy plan naprawczy mógłby napisać każdy górnik przodowy pracujący w Kompanii Węglowej".
Rozumiem, że związkowi liderzy pod ziemię zjeżdżają właściwie tylko przy okazji strajków i wyłącznie dlatego nie znają tej cudownej recepty, którą w małym palcu ma „każdy górnik przodowy". Jakoś bowiem nie słychać o ciekawych, popartych analizami kontrpropozycjach związkowców przedstawianych w trakcie negocjacji z rządem.
Rządowy program nie jest pozbawiony wad. Dlaczego np. dotyczy wyłącznie Kompanii Węglowej, a nie całego sektora? Czy prowadzenie bolesnej restrukturyzacji „w odcinkach" ma sens? Mógł być też zaskoczeniem dla górników, ponieważ rząd, który dziś zabrał się do faktycznej naprawy branży, niedawno zwolnił prezesa Kompanii, który z grubsza rzecz biorąc, powiedział to samo, co dziś opowiada pełnomocnik rządu ds. górnictwa. Trudno o większy przykład niekonsekwencji.