Tymczasem wcale nie musi to oznaczać ogromnych kosztów. Dla większości trudniejsze do pokonania są jednak bariery mentalne.
Bardzo znany przedsiębiorca opowiadał mi niedawno o projekcie prowadzonym w jednym z państw tzw. starej UE. Przejęcie firmy z wieloletnim stażem rynkowym kosztowało go w zasadzie tyle co stany magazynowe. Dzisiaj inwestycja zwróciła się już z nawiązką. Nie chce jednak wciąż mówić o tym publicznie, ponieważ biznes ma wciąż znacznie większy potencjał.
Takich przykładów jest bardzo dużo, ale przykładów firm, które mają na koncie udane projekty zagraniczne, jest mało. Na pewno barierą jest dostęp do kapitału, banki ostrożnie dzisiaj kredytują przedsiębiorców, ponieważ same zostały wzięte na celownik nowej władzy. Innych źródeł nie ma aż tak wiele, ponieważ międzynarodowe fundusze inwestycyjne pochylają się dopiero nad projektami o odpowiedniej skali.
Lata kryzysu, który na polskim rynku nie był aż tak odczuwalny, miały przynieść zmianę trendu. Nawet jeśli jakiś przełom się dokonał, to wiele polskich firm wciąż alergicznie reaguje na wszelki rozgłos na swój temat i na wszelki wypadek woli powiedzieć za mało. Dlatego o wielu zagranicznych transakcjach opinia publiczna nie wie, a są realizowane nawet wśród towarów premium, gdzie jeszcze trudniej jest zaistnieć czy przebić do światowej ligi.
Fałszywa skromność, źle rozumiana ostrożność czy po prostu zmysł przedsiębiorcy? Pewnie wszystkiego po trochu, ale dopóki taka taktyka się sprawdza, nie ma w tym nic złego. Na pewno nie pomoże tu żaden rządowy program czy kampania, a same firmy muszą dojrzeć i zrozumieć, że choć Polska jest dużym rynkiem, to jednak nie wszyscy będą w stanie bez końca rozwijać się, rosnąc tylko tutaj. Ekspansję zagraniczną wymusi konieczność, ale dopiero za jakiś czas.