Jeśli nie dojdzie do porozumienia, oznacza to koniec rozmów, początek protestów.
Zapowiedź podobnego scenariusza słyszeliśmy już zbyt wiele razy. Nie należy więc do tych gróźb przykładać zbyt dużej wagi. Powinni o tym pamiętać przedstawiciele zarządu KW i nie godzić się na nieprzystające do rzeczywistości żądania. Biorąc jednak pod uwagę, że to właśnie nieustępliwość wobec związkowych roszczeń kosztowała stanowisko poprzedniego prezesa Krzysztofa Sędzikowskiego, jakoś trudno na to liczyć.
A może związkowcy, od lat powtarzający, że całe zło bierze się z nieudolności zarządów spółek, powinni w końcu wziąć odpowiedzialność za kierowanie nimi? Może zadłużone kopalnie KW, zamiast trafić do Polskiej Grupy Górniczej, powinna przejąć za symboliczną złotówkę spółka pracownicza? Dałoby to związkowym szefom niepowtarzalną okazję do potwierdzenia swojej teorii w praktyce. No bo skoro winni są mierni menedżerowie, a nie nieefektywne struktury, rozbuchane koszty czy uporczywie niskie ceny węgla na światowych rynkach, to oni, prawdziwi eksperci w sprawach wydobycia i sprzedaży czarnego złota, od razu wyprowadziliby chyba spółkę na prostą?
Czytając te słowa, mają państwo wrażenie, że nie piszę poważnie? To dlatego, że wszyscy wiedzą, iż do takiej sytuacji nie ma prawa dojść. No bo po co brać na siebie odpowiedzialność za losy dziesiątków tysięcy pracowników, gdy można – nie ponosząc żadnej – grać rolę ludowego trybuna, niestrudzenie walczącego o ich prawa?
Wróćmy jednak do rzeczywistości. Bez względu na efekty kolejnych „rozmów ostatniej szansy" najważniejszym celem jest dziś znalezienie dla spółki inwestorów, których pieniądze dałyby szansę na trwałą poprawę. Czasu jest coraz mniej, co pokazuje również pogarszająca się kondycja spółek zaplecza górniczego, które problemy kopalń odchorowują, m.in. tnąc pensje pracownikom, a część z nich zwalniając. Chodzi o firmy, które mają być przecież – zgodnie z planem Morawieckiego – jednym z filarów rozwoju naszego przemysłu.