Było tylko kwestią czasu, kiedy to nastąpi. Ostatnie dymisje w PKP Intercity dowodzą, że teraz może zacząć się wiosenna fala kadrowych porządków w tych firmach.
Mniejsza jednak o problem, jakim jest powyborcza wymiana kadr. Wprawdzie na łamach „Rzeczpospolitej" krytykujemy to zjawisko od lat, powołując się też na opinie ekspertów ds. ładu korporacyjnego, ale i oni przyznają, że karuzela prezesów jest już stałym elementem naszego krajobrazu politycznego. No właśnie. Skoro wszyscy wiedzą, że nowa ekipa rządząca przyprowadzi swoich ludzi, to można oczekiwać, że już zawczasu zapewni sobie gabinet cieni zarówno w polityce, jak i w biznesie. Ludzi możliwie dobrze przygotowanych do swoich zadań i sprawdzonych. Nie wspominając o zarysach strategii działania w kluczowych branżach i firmach.
Niefortunna grudniowa chwilowa nominacja prezesa Grupy PKP, przedłużający się wybór nowego szefa PKP PLK, nagłe dymisje w PKP Intercity dowodzą, że z tym strategicznym planowaniem i doborem ludzi nie jest najlepiej. Co więcej, PKPnie jest niewielką firemką, ale potężną, bardzo ważną dla gospodarki grupą kapitałową. Może więc lepiej, by – nie mając odpowiednich ludzi – nie spieszyć się z czyszczeniem firm, zachować zaś na stanowiskach poprzedników, nawet jeśli są oni przedstawicielami poprzedniego układu? Okresy oczekiwania na dymisję lub odwołanie obecnych szefów i przyjście nowych, miesiące niepewności, gdy nowa ekipa aklimatyzuje się w firmie, nie sprzyjają rozwojowi biznesu. A mogą być ogromnym obciążeniem dla firm, które – jak PKP – stoją przed naprawdę dużymi wyzwaniami i ogromnymi inwestycjami. Można oczywiście zwalić winę na poprzedników, że zostawili puste szuflady i deficyt. Jednak choć takim argumentem da się rozgrywać spory polityczne, to niewiele on pomoże w naprawie sytuacji na kolei.