Maciej Bando, URE: Nie ma już czasu na brak decyzji

Pospiesznie stanowione prawo doprowadzi do podważenia zaufania obywateli do państwa – mówi prezes URE Maciej Bando.

Aktualizacja: 08.06.2016 19:59 Publikacja: 08.06.2016 19:20

Maciej Bando, URE: Nie ma już czasu na brak decyzji

Foto: materiały prasowe

Polskie Sieci Elektroenergetyczne, na podstawie opublikowanych prognoz zapotrzebowania na moc twierdzą, że w tej dekadzie nie grożą nam niedobory rezerw mocy. Ale do 2020 r. będą okresy z niższą nadwyżką niż ta wymagana.

Nie martwiłbym się tym, że brakuje 1 proc. do zapewnienia odpowiedniego poziomu rezerwy mocy. Umiejętne zarządzanie krajowym systemem pozwala na zachowanie bezpieczeństwa przy dużo niższym poziomie wymaganej rezerwy. Ale taka sytuacja może zwiększać niepokój u operatora. Rzecz w tym, by nie nastąpiły sytuacje niedoboru 9 czy 18 proc. Z czym to się wiąże - wystarczy wspomnieć 20 stopień zasilania w sierpniu zeszłego roku, kiedy cofnęliśmy się o ponad 20 lat wstecz. Dlatego też z uwagą śledzę publikowane i aktualizowane na bieżąco raporty, które wyraźnie pokazują, że nie ma już czasu na odkładanie decyzji o rozpoczęciu budowy kolejnych bloków.

Energa odmroziła rozbudowę Ostrołęki. Ale podstawy do podjęcia tej decyzji są niezwykle kruche.

W przypadku Energi nadal jesteśmy w obszarze deklaratywnym - wyjścia naprzeciw oczekiwaniom a nie podjęcia konkretnych kroków związanych z kontynuacją inwestycji. Decyzja inwestycyjna obwarowana jest szeregiem warunków zawieszających, niekoniecznie musi dojść do budowy.

Spółka oczekuje - jak inni wytwórcy – wsparcia w postaci rynku mocy.

Dziś wolny rynek ukształtował takie ceny energii elektrycznej, przy których nie opłaca się inwestować w nowe moce. Szczególnie gdy założymy stosunkowo krótki, tj.20 letni okres zwrotu takiej inwestycji. Sytuacja zaczyna wyglądać lepiej, jeśli rozciągniemy ten okres zwrotu na 40-50 lat życia elektrowni.

Jednak należy pamiętać, że firm energetycznych oraz podejmowanych przez nie decyzji nie należy traktować tylko w ujęciu biznesowym. One mają jeszcze misję społeczną do spełnienia i prowadzą działalność w obszarze, który nigdy do końca nie był i w bliskiej przyszłości nie może zostać w pełni zliberalizowany.

Z drugiej strony jest rynek odnawialnych źródeł energii, gdzie poza ceną sprzedaży wyprodukowanej energii od dawna funkcjonuje system zielonych certyfikatów. Wprowadzono wręcz obowiązek zakupu zielonej energii. A mimo to branża przeżywa kłopoty.

Nie wiem, czy rynek mocy nie okaże się kolejnym takim produktem.W najbliższych dniach firma PSE ma przedstawić założenia. Wtedy będzie można oszacować skutki.

Za bezpieczeństwo wszyscy zechcą zapłacić, ale nikt nie chce przepłacać.

Zawsze istnieje ryzyko „przedobrzenia”. Regulator ma łagodzić takie sytuacje, dlatego powinien mieć prawo do monitorowania poziomu systemów wsparcia, a w przypadku ewentualnej nadwyżki kierowania tego wsparcia na inne niezbędne cele, jak np. budowa nowych źródeł czy sieci przesyłowych.

Obawiam się pewnego rodzaju „akcyjności”. Wolę stabilny i przewidywalny rozwój, a nie gwałtowną ingerencję, która ma na celu zaspokojenie potrzeb wąskich grup, a nie przeważającej części interesariuszy.

To może nie trzeba odbudowywać wskazanych przez PSE około 23 GW do 2035 r., tylko część mocy importować lub wykorzystać potencjał zarządzania popytem?

Wprowadzenie zarządzania popytem do rynku mocy jest oczywiste. Zwłaszcza, że Komisja Europejska nie zgodzi się na pomoc dla elektrowni, jeśli najpierw nie wykorzystamy tego mechanizmu. W Polsce szacuję ten potencjał na 600-800 MW. Zgadzam się też, że przedsiębiorstwa przemysłowe i sektor usługowy powinny otrzymywać odpowiednie wynagrodzenie za redukcję zapotrzebowania. Z kolei konsumenci muszą mieć możliwość korzystania z energii elektrycznej, gdy mają taką potrzebę i ochotę, a nie jedynie wtedy, kiedy energia jest tańsza.

Z kolei wymiana międzynarodowa, która dla wielu wydaje się panaceum, ma jedynie podnosić bezpieczeństwo systemu, a nie je zastępować. Niemcy czy Czesi stoją przed podobnym dylematem jak Polska. Według dzisiejszych analiz u nich także w połowie lat 20 - tych zabraknie mocy. Gdy nasi sąsiedzi będą mieli niedobory, to w pierwszej kolejności będą zabezpieczać własne potrzeby.

Nie ma więc możliwości, byśmy przestali być producentem energii, a stali się jej importerem. Bo wtedy będziemy mieli „kolonializm energetyczny”, gdzie to co dzieje się w Polsce jest kontrolowane przez państwa ościenne przy pomocy np. cen energii.

Odpowiadając krótko na pytanie; nie mam wątpliwości że należy wybudować tyle, ile wskazano w raporcie.

Pojawiły się jednak zarzuty, że po macoszemu potraktowano nowe technologie np. fotowoltaikę, która mogłaby równoważyć niedobory, kiedy nie wieje wiatr.

Jest miejsce na rozwój każdej technologii. Ale należy sprowadzić do wspólnego mianownika podstawy dla tego rozwoju. To nie było naturalne, że inwestycje w jedne źródła zwracały się w 4 lata, a w inne w 20 lat. Fotowoltaika powinna mieć miejsce w systemie, ale niech nie oczekuje innych warunków funkcjonowania niż pozostali. Nawet bogate państwa przeszacowały możliwości w zakresie wspierania tych źródeł. Widzą, że nastąpiło przesterowanie. Dlatego dziś Hiszpania odchodzi od wspierania fotowoltaiki, a Niemcy deklarują, że pomoc nie będzie już tak hojna.

Regulacja polega na wyciąganiu wniosków i wprowadzaniu korekt. Jeśli w mechanizmach wsparcia danego rynku nie ma zapisanych możliwości zmian, to jakiekolwiek zmiany dotychczasowych zasad wybiegające w przyszłość powodują pozwy związane z ochroną praw nabytych i słusznymi roszczeniami inwestorów.

Czy uważa Pan, że to co dzieje się teraz w polskim prawodawstwie w stosunku do odnawialnych źródeł jest powrotem do punktu równowagi?

Nie. Mam wrażenie, że wahadło idzie w drugą stronę. W pierwszej kolejności powinna zostać stworzona polityka energetyczna, która określi miejsce poszczególnych źródeł, w tym tych odnawialnych. Ustalone priorytety w energetyce np. w zakresie wielkości naszego celu w OZE, powinny zaś wynikać z polityki rozwoju gospodarczego. W drugiej kolejności powinna zostać podjęta próba zdefiniowania preferowanych technologii, przy uwzględnieniu roli ciepła i kogeneracji mogących przynieść największe oszczędności i poprawę efektywności. Dopiero potem należałoby wprowadzać konkretne rozwiązania np. w nowej ustawie o OZE.

Tymczasem dziś odnoszę wrażenie pospiesznie tworzonego prawa.Tak stanowione prawo bez względu na jego jakość, doprowadzi jedynie do podważenia zaufania obywateli do państwa. Przyczynkiem do tego jest brak przewidywalności regulacji. Posłużę się przykładem ze wspomnianej ustawy dotyczącym prosumentów. Ustawodawca chcąc wesprzeć np. 50 podmiotów z jednej grupy, zmienia zasady gry dla innej ok. 4,5 tys. grupy ludzi, którzy już kupili mikroinstalacje lub podjęli zobowiązania finansowe, aby produkować własną energię.

Kolejną taką regulacją, która nie równoważy interesów jest podniesienie w ustawie o OZE opłaty przejściowej, która de facto pójdzie na odbudowę węglowych źródeł.

Nie jestem przeciwnikiem stworzenia funduszu, który miałby na celu inwestowanie w rozbudowę i modernizację energetyki. Aktualne propozycje skutkować mogą kilkunastozłotowym wzrostem rocznych opłat dla gospodarstw domowych. Jednak z punktu widzenia potrzeb całego sektora i bezpieczeństwa energetycznego wydają się one uzasadnione.Ale może lepiej byłoby zrobić to np. w drodze zmiany ustawy o kontraktach długoterminowych czy modyfikacji struktur państwowych banków.

W sytuacjach kryzysowych prawo energetyczne przewiduje już możliwość ogłoszenie przetargu przez prezesa URE na budowę nowych źródeł, ale najpierw ich finansowanie trzeba uzgodnićz ministrem finansów. A to czyni ten zapis niewykonalnym. Dlatego stworzenie wspomnianego funduszu jest warte rozważenia. Najpierw jednak chciałbym poznać jego strukturę i dowiedzieć się, ile ze zgromadzonych środków faktycznie pójdzie na budowę nowych mocy czy znaczące modernizacje.

UOKiK jednoznacznie ocenił, że pomysł z opłatą przejściową w OZE wymaga ponownej, głębokiej analizy. Znając ostrożność urzędników, należy to rozumieć jako zalecenie do notyfikowania ustawy w Komisji Europejskiej. Bo poruszamy się w obszarze pomocy publicznej.

No i jeszcze w obecnym projekcie ustawy o OZE pojawia się aspekt głębokiej wiary w skuteczność rozwiązań zapisanych w regulacji, a odbiegający od rzeczywistej, codziennej realizacji zadań. Dziwi mnie reprezentowanie często przez wnioskodawców tej ustawy, stanowisko nie biorące pod uwagę, że bez zaangażowania odpowiednich sił i środków sprawne realizowanie obowiązków tam zapisanych jest często utrudnione, a samo podjęcie uchwał – jak pokazuje życie – jest niewystarczające.

Jakie są czerwone linie, na przekroczenie których nie zgodzi się regulator?

Na pewno nie zgodzę się na brak równowagi interesów wspomnianych stron rynku energii. Co nie oznacza, że zawsze będę oponował przeciwko temu, by konsumenci nie byli obciążani dodatkowymi kosztami. Wtedy nie byłoby mowy o wprowadzeniu żadnych mechanizmów wsparcia.

Ale będę patrzył na skalę obciążeń, jakie będą one wywierały na konsumentów. Bo pewne jest, że producenci będą chcieli do tzw. rynku mocy „wrzucić” wszystko, co się da. Moim obowiązkiem będzie wtedy powiedzieć, że kolejnej elektrowni w takim systemie wsparcia nie potrzebujemy.

W wielu krajach to na odbiorcach indywidualnych spoczywa największy ciężar pomocy przy rozwijaniu poszczególnych źródeł. Bo choć zużywają niewiele, to jest ich najwięcej. Widać to choćby na przykładzie rozwoju OZE w Niemczech, którego koszty ponoszą gospodarstwa domowe, a przedsiębiorstwa energochłonne są zwolnione z opłat.

Różnica polega na tym, że tam konsumenci głosowali na programy wyborcze partii proponujących te rozwiązania i były to w pełni świadome decyzje. U nas pojawiają się i będą pojawiać nowe komponenty w rachunku za energię, na które prezes URE nie ma żadnego wpływu. Ale na razie nikt też nie ma odwagi wznieść się ponad aktualną sytuację polityczną oraz jasno powiedzieć, że musimy zapłacić za bezpieczeństwo energetyczne za 10 lat i ile to będzie kosztować.

Na razie do opłat musimy dopisać nie tylko opłatę przejściową, ale i audiowizualną. Co na to URE?

O ile konsument będzie wiedział,że nie wszystkie opłaty ponoszone wraz z rachunkami za energię elektryczną są z nią związane, to jest to racjonalne z punktu widzenia redukcji kosztów korespondencji.

Jeśli jednak wszystko będzie włożone w jedną kopertę i podpisane nazwą spółki energetycznej, to odbiorcy będą czytali to jako podniesienie opłat za energii elektrycznej. Przyjęto takie rozwiązanie, nie w pełni przedstawiając jego plus i minusy. Tymczasem to nie jest cena bezpieczeństwa energetycznego czy koszty ogólnie sektora energetycznego, tylko opłata na media narodowe.

Te dodatkowe opłaty oddalają termin wyznaczania daty pełnej liberalizacji rynku energii tak, jak stało się to w przypadku rynku gazu?

Przynajmniej nie muszę tracić energii na przekonywanie, że nie należy szybko i na siłę uwalniać cen energii elektrycznej dla gospodarstw domowych.

Liberalizacja oznacza prawo do wyboru, także do pozostania w ramach bezpiecznej, choć może nieco droższej taryfy regulowanej. Dziś jesteśmy blisko rozwiązań, które kiedyś proponowałem. Tymczasem w procesie uwalniania rynku pojawiło się wąskie gardło, hamujące proces zmiany sprzedawcy energii.

Chodzi o barierę wymiany informacji między sprzedawcami energii elektrycznej i dystrybutorami. Rozwiązaniem tego problemu ma być budowa Centralnego Systemu Wymiany Informacji. Jego stworzenie jest jednym z istotnych parametrów regulacji jakościowej dla dystrybutorów.

Zaaprobował pan zmianę daty? Dystrybutorzy mówią, że system będzie gotowy dopiero około 2018 r., a nie jak chce URE w 2017 r.

Nie ma mowy o zmianie terminu. Spółki wiedzą i od początku wiedziały, że musi to być połowa 2017 r. Inaczej będą miały mniejszy zwrot z zainwestowanego kapitału.

Działania dystrybutorów na rzecz spowolnienia procesu budowy CSWI były świadome i jak rozumiem ryzyko to zostało właściwie ocenione.

Ale budowa „hubu informatycznego” który pozwalana na szybką wymianę informacji o klientach, jest koniecznością dla wszystkich zainteresowanych. Pozwoli to nie tylko na skrócenie procesu zmiany sprzedawcy, ale także pozwoli na wejście w fazę końcową budowy rynku energii dla klientów detalicznych. Dlatego tu taryfy ulgowej nie będzie.

CV

Maciej Bando został prezesem Urzędu Regulacji Energetyki w czerwcu 2014 r. Od grudnia 2013 r. był p.o. prezesa, a wcześniej – wiceprezesem URE. Doświadczenie zdobywał, pełniąc funkcję dyrektora finansowego lub członka zarządu odpowiedzialnego za finanse i inwestycje w różnych firmach. Był m.in. związany z PGE.

Opinie Ekonomiczne
Maciej Miłosz: Z pustego i generał nie naleje
Opinie Ekonomiczne
Polscy emeryci wracają do pracy
Opinie Ekonomiczne
Żeby się chciało pracować, tak jak się nie chce
Opinie Ekonomiczne
Paweł Rożyński: Jak przekuć polskie innowacje na pieniądze
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie Ekonomiczne
Dlaczego warto pomagać innym, czyli czego zabrakło w exposé ministra Sikorskiego
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne