Nie myślcie jednak Państwo, że temperaturę zawdzięczam palmom i egzotyce. Atmosferę podgrzał 37. Kongres Hemisferyczny Camacol i to, że obecna jest na nim Polska. I to jak obecna!
Dwa słowa wyjaśnienia – Camacol to założona w 1965 roku największa organizacja zrzeszająca izby gospodarcze z krajów Ameryki Północnej, Południowej i Środkowej, a także Hiszpanii, Chin, Turcji i Polski. Prawdziwy klub „grubych ryb", jedno z najbardziej wpływowych środowisk biznesowych w USA i Ameryce Łacińskiej, łączące ponad milion firm z różnych branż.
Udział w takim spotkaniu to, jak niektórzy klasycy mawiają, „oczywista oczywistość". Polscy przedsiębiorcy, wchodząc na atrakcyjne rynki obu Ameryk, mogą tylko skorzystać. I z takim nastawieniem przyjechałem do Miami, ciesząc się, że oto jest okazja, aby firmom z dalekich stron zaszczepić zainteresowanie Polską. Zwłaszcza że kongresy Camacol są dwuetapowe, odbywają się w ciągu jednego roku w dwóch lokalizacjach – i drugą w październiku będzie nasz Kraków!
Ledwo jednak ruszyłem na zaplanowane jedno po drugim spotkania, rozmawiając z dziesiątkami osób, a już zostałem zaskoczony rozległą wiedzą moich rozmówców o Polsce. Ich pytania były uderzająco szczegółowe, a największa ich część dotyczyła tego, jak będzie traktowany kapitał zagraniczny, który zostałby zainwestowany w Polsce. Doskonale zorientowani byli nie tylko tacy zawodowcy, jak Francisco J. Sanchez, były zastępca sekretarza handlu USA, a teraz szef dużej firmy doradczej, z którym długa rozmowa była bardzo interesująca – ale również inni, w tym szefowie izb handlowych szeregu krajów Ameryki Południowej.
Ta refleksja jest tym bardziej zaskakująca, że przeglądając amerykańską prasę, nie zauważyłem praktycznie żadnych informacji o Polsce. Podobnie w telewizji. Najwyraźniej służby dyplomatyczne amerykańskich kolegów dyskretnie, ale skrupulatnie wykonały swoją pracę i wyposażyły ludzi biznesu w komplet najświeższych informacji.