Rok 2017 wydaje się być ostatnim terminem, w którym trzeba podjąć decyzję na temat przyszłości polskiego systemu obrony powietrznej i przeciwrakietowej Wisła. Jednakże decyzje podjęte przez poprzedni rząd PO–PSL oraz byłego ministra obrony Tomasza Siemoniaka dotyczące wyboru systemu Patriot koncernu Raytheon jako fundamentu architektury polskiego systemu obrony powietrznej spowodowały, że MON znajduje się teraz prawie w matni. Zdecydowanie, w jaki sposób resort ma się wydobyć z niebezpiecznego ślepego zaułka, stanowi obecnie główny problem stojący przed ministrem Antonim Macierewiczem.
Dwa postępowania bez przetargu
Aby zrozumieć istotę tej sytuacji, musimy cofnąć się do roku 2014, kiedy badano w ramach dialogu technicznego oferty Raytheona (Patriot), Izraela (Iron Dome), propozycję MEADS oraz rozwiązanie proponowane przez ówczesny Polski Holding Obronny i MBDA. Polskie wymagania dla systemu Wisła były i są jasne: mobilny system o otwartej architekturze, typu plug-and-fight, wykorzystujący dookólną stację radiolokacyjną. Jednakże 30 czerwca 2014 r. MON bez przeprowadzenia jakiegokolwiek postępowania przetargowego ogłosiło, że wybór zostanie dokonany wyłącznie między systemem Patriot Raytheona a systemem SAMP/T koncernu Eurosam (który nawet nie brał udziału w dialogu technicznym). Głównym argumentem było to, że te dwa systemy są jedynymi, które znajdują się w eksploatacji i są aktualnie na wyposażeniu wojsk państw członkowskich NATO. To jednym pociągnięciem wyeliminowało trzech potencjalnych oferentów i otworzyło drogę do prowadzącej w ślepy zaułek ścieżki pozyskania sprzętu, na której obecnie tkwi MON.
Jednak po czerwcu 2014 r. nie zostało wszczęte żadne postępowanie przetargowe, którego przedmiotem byłby Patriot i SAMP/T. Po dziewięciu miesiącach nieoficjalnych dyskusji z Raytheonem i Eurosam prezydent Bronisław Komorowski ogłosił w kwietniu 2015 r. decyzję rządu o tym, że Polska zainicjuje na szczeblu międzyrządowym rozmowy ze Stanami Zjednoczonymi na temat pozyskania systemu Patriot.
Do trzech razy sztuka
MON zatem anulowało jedno nierozpoczęte postępowanie przetargowe i zastąpiło je innym, odrębnym postępowaniem ukierunkowanym na pozyskanie sprzętu (rozmowy międzyrządowe z USA), tym samym eliminując konkurencję po raz drugi. Ale to jeszcze nie wszystko. Nawet wtedy Polska mogłaby zażądać od USA systemu, spełniającego w niekwestionowany sposób wymagania polskich wojskowych i umożliwić kilku firmom z USA – Raytheon, Lockheed Martin i Northrop Grumman – zaprezentowanie swych najlepszych rozwiązań. Zamiast tego wyeliminowano konkurencję po raz trzeci poprzez uchwałę Rady Ministrów z 21 kwietnia 2015 r., która „upoważniła Ministra Obrony Narodowej (...) do negocjowania i zawarcia w imieniu Rządu Rzeczypospolitej Polskiej z Rządem Stanów Zjednoczonych Ameryki umowy na dostawę zestawów Patriot". Tym samym rząd premier Ewy Kopacz prawnie usankcjonował nie tylko negocjowanie, ale także podpisanie – bez żadnego przetargu, z jednym tylko producentem – kontraktu na system, który kosztuje więcej niż jakikolwiek inny zakup na potrzeby obronności po transformacji w roku 1989.
Jednak pułapka Siemoniaka zastawiona na ministra Macierewicza nie kończy się na tym: okazało się, że po dziś dzień Raytheon nie ma takiego systemu, który spełniałby polskie wymagania. Ponadto amerykański Departament Obrony w ogóle odchodzi od systemu Raytheona na rzecz przyszłego systemu obrony powietrznej, którego poszczególne elementy zostaną wyłonione w trybie przetargowym w otwartych konkursach. Wybrano już system dowodzenia IBCS firmy Northrop Grumman. W następnej dekadzie odbędzie się oparte na zasadach konkurencyjności postępowanie na radar, w którym będą brały udział Raytheon, Lockheed i Northrop Grumman. Sam pocisk systemu obrony jest już produkowany przez koncern Lockheed Martin.