Kolejną korzyścią z takiej sytuacji jest edukacja związkowców. Warto, by zobaczyli, w którym momencie – szczególnie jeśli chodzi o ceny surowców – nie warto dalej eksploatować ich ze słabych kopalni. To może otworzyć też oczy innym związkowcom, którzy widząc poprawę koniunktury w branży, ustawiają się w kolejce po podwyżki.
Brak inwestycji w ściany i złoża był wielokrotnie podnoszony przez raporty tak szacownych instytucji jak Najwyższa Izba Kontroli. Bez zastrzyku pieniędzy w nowe technologie czeka nas tylko równia pochyła. Autorzy najnowszego raportu Forum Energii wskazali, że bez zwiększenia o 300 proc. mocy wydobywczych możemy zapomnieć o rentowności kopalń. Bez tego ważnego kroku, a właściwie skoku, będziemy skazani na to, przed czym wzdrygają się i na Śląsku, i w Warszawie – czyli import węgla z Rosji, kraju, z którego cały czas sprowadzamy większość potrzebnego nam gazu i ropy naftowej.
Mam nadzieję, że minister energii przychylnym okiem spojrzy na ofertę związkowców, by ci przejęli kopalnie Krupiński i Makoszowy, bo jest chętny inwestor, który chce na nie wyłożyć pieniądze. A o takich przedsiębiorców trzeba dbać – w naszej części globu chętnych do inwestowania w węgiel, tak ze strony banków, jak i firm znacząco ubywa.
Nauka, jaką wyniosą związkowcy z zarządzania kopalniami, jest bezcenna. Czas, gdy w ten sektor szły miliardy złotych z kasy państwa, mam nadzieję odchodzą bezpowrotnie. Warto, by związkowcy zrozumieli, że to rynek ma rządzić węglem, a nie odwrotnie.