Były jednak czasy, że pił pan za dużo.
Owszem z przykrością i wstydem przyznaję się, że w latach 80. i na początku 90. piłem za dużo. Jednak kiedy zacząłem u siebie podejrzewać, że zaczynam być uzależniony, podjąłem z tym walkę. Wielu ta walka się nie udaje. Ja jednak należę do ludzi, którzy tę walkę wygrali. Nie żądam jednak, żeby mnie z tego powodu podziwiano. Powiem wprost – odnoszę się do tego okresu krytycznie i nigdy nie próbowałem się usprawiedliwiać ani okolicznościami, ani stresem. Nagranie wówczas zrobione miało na celu pokazać, że wszystko to nieprawda, bo Religa w dalszym ciągu pije. Obecny atak traktuję tak samo.
Teraz jednak pan się nie stara o prezydenturę.
Nie staram się i deklaruję, że nie będę się starał. Myślę po prostu, że wiele osób nie może mi darować, że jestem w Klubie PiS i deklaruję sympatię do braci Kaczyńskich. Zaś ze względu na to, że w sondażach cieszę się popularnością, uważany jestem za zagrożenie.
Jak pan czuje się w PiS?
Muszę sprostować – nie jestem w PiS, choć należę do jego Klubu Parlamentarnego. Podobnie jak nieprawdą jest, że popierałem Platformę. Popierałem Donalda Tuska. Na początku było ciężko. Miałem liczne konflikty z członkami PiS, gdyż moja wizja reformy ochrony zdrowia była bardzo odległa do tego, co proponowała ta partia. Złożyłem nawet Marcinkiewiczowi dymisję, której on nie przyjął. Potem przekonałem się, że w Klubie PiS jest wielu fantastycznych ludzi.
Kiedyś jednak, łagodnie mówiąc, nie należał pan do admiratorów braci Kaczyńskich
Owszem. Było to jednak w czasach, kiedy osobiście nie znałem Kaczyńskich. Obracałem się w towarzystwie ludzi, którzy znali Kaczyńskich i mówili o nich źle. Wierzyłem im. Pierwsza refleksja przyszła, kiedy spotkałem się z Lechem Kaczyńskim, który był prezydentem elektem. Wcześniej odmówiłem Marcinkiewiczowi wejścia do rządu. Telefon od Kaczyńskiego był dla mnie totalnym zaskoczeniem. Było przecież powszechnie znane, że w kampanii prezydenckiej popierałem Tuska. Ten telefon sprawił, że zacząłem się zastanawiać, czy to, co mówi się o Kaczyńskich, ma związek z rzeczywistością. Wszedłem do rządu. Potem spotkałem się z prezydentem i była to bardzo merytoryczna rozmowa. Przekonywałem go, dlaczego niektóre pomysły PiS na sprawę reformy służby zdrowia uważam za chybione. Jednak ujął mnie nie tym, że potrafił słuchać argumentów. Na zakończenie rozmowy dał mi prezent. Była to fotografia, mój portret, nie pamiętam już przez kogo zrobiony. Jestem na tym zdjęciu z moim ukochanym psem, a na ramieniu siedzi mi szczur, którego wówczas miałem. Bardzo lubię to zdjęcie, a nie miałem go w swoich zbiorach. To, że pomyślał o czymś takim, zwyczajnie po ludzku mnie ujęło. Potem prezydent stanął za mną w konflikcie z moim zastępcą Bolesławem Piechą. A poszło o rzecz zupełnie zasadniczą, sposób finansowania służby zdrowia. Misja rozjemcza powiodła się. Potem dobrze mi się z Piechą współpracowało. Dziś dla mnie ważne jest to, że Kaczyński okazał się miłym, ciepłym człowiekiem, jednak bez porównania ważniejsze jest to, że słucha argumentów i potrafi się wycofać, kiedy się go przekona. Podobnie jest z Jarosławem. Nie ukrywam jednak, że do PiS nie wstąpię. Związane jest to z tym, że nie lubię partyjnego życia – tych wszystkich narad, nasiadówek. Ja czuję się człowiekiem od roboty.
Jak traktował pan tzw. dowody wdzięczności od pacjentów.
Od początku paniczny lęk wzbudzało we mnie, kiedy w moim gabinecie pojawiał się pacjent przed operacją i coś mi przynosił. To była koszmarna niezręczność. Nienawidziłem tego. Jak miałem dobry humor, to zachowywałem się łagodnie. Jednak jak miałem zły humor ,to zachowywałem się strasznie. Wyrzucałem pacjenta z gabinetu, czasem dość brutalnie. Inna sytuacja ma miejsce, kiedy pacjent opuszczał szpital po leczeniu. Nigdy nie uznałbym za łapówkę kwiatów, kawy czy alkoholu wręczonych, kiedy pacjent wychodził. Nijak nie mogę tego potraktować jak łapówki, zwłaszcza że w tej chwili to są sprawy groszowe. Nigdy jednak nie wziąłbym pieniędzy. Jednego prezentu jednak nie zapomnę, zwłaszcza że dostałem go od rodziny pacjenta, który zmarł. Rodzina jednak uznała, że dobrze się nim zajmowałem. Dostałem od nich kosz kwiatów, jakiego nigdy wcześniej ani później nie widziałem.
Jak ocenia pan działalność swojej następczyni w Ministerstwie Zdrowia?
Nie ma się co łudzić. Szybka poprawa w służbie zdrowa nie jest możliwa. Moim zdaniem to zadanie na minimum siedem lat. To musi być proces ewolucyjny, nie rewolucyjny. W ten proces muszą zostać zaangażowani ludzie, którzy są menedżerami, a nie tylko lekarze. Działania należy rozłożyć na kilka lat. Nie mam wątpliwości, że system ubezpieczeniowy jest lepszy od budżetowego. Przede wszystkim musimy postawić na jakość usług medycznych. W mojej ocenie pani Kopacz, jako szefowa Komisji Zdrowia, wielokrotnie przekroczyła granicę dopuszczalnej krytyki. Jednak w tej chwili dla mnie ważniejsza jest naprawa systemu. Gdyby więc teraz poprosiła mnie o radę, jestem gotów w imię tego nadrzędnego celu ją wspomóc.