Z radykalnego związkowca Dariusz Kałdoński stał się stuprocentowym menedżerem. Przed dziesięciu laty walczył o pieniądze dla anestezjologów, a teraz – jako dyrektor szpitala w Sieradzu – wyznaczył arbitralnie wysokość podwyżek i zapowiedział, że nie ustąpi nawet o złotówkę.
Nie zmienił zdania, nawet gdy po upływie trzymiesięcznego wypowiedzenia 1 lutego odeszło z pracy 36 specjalistów. – Trudno osiągnąć jakikolwiek kompromis, gdy stanowisko dyrektora jest sztywne – mówi Jerzy Guzowski z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Dyrektor Kałdoński odpowiada: – Otrzymali wyższe stawki niż w szpitalach w ościennych powiatach, ale chcą dostać jeszcze więcej.
Zaproponował medykom 3,5 tys. zł brutto jako podstawę wyngrodzenia.Lekarze chcą 4,5 tys., ale przyjęliby też stawkę 4,2 tys. zł, czyli tyle, ile dyrektor przyznał anestezjologom. – W każdym szpitalu anestezjolodzy mają od 20 do 50 procent wyższe uposażenie niż lekarze innych specjalności, bo brakuje ich na rynku – wyjaśnia dyrektor.
Lekarze chcą wrócić do pracy, ale na honorowych warunkach, czyli z jakąś podwyżką. Umówili się, że nie negocjują indywidualnie, wracają wszyscy albo nikt. Kałdoński nazywa ich zachowanie dziwnym i przypomina, że w ostatnich dwóch latach podstawa pensji wzrosła o 100 procent, a od grudnia otrzymywali 2350 zł brutto. – Nie możemy wydawać więcej pieniędzy, niż dostajemy z Narodowego Funduszu Zdrowia – dodaje Grażyna Kieszniewska, rzecznik szpitala.
W związku z brakiem neonatologów zamknięto porodówkę, a ciężarne z powiatu sieradzkiego odwożone są do Łaska, Poddębic, Wielunia i Zduńskiej Woli.