Scott Charney, wiceprezes Microsoftu zajmujący się bezpieczeństwem twierdzi, że ma sposób na inwazję koni trojańskich, robaków i wirusów komputerowych. Streszcza się on w dwóch słowach: certyfikat zdrowia. Użytkownicy pecetów chcących wykonać niektóre szczególnie wrażliwe operacje w Internecie musieliby taki certyfikat przedstawić — mówił na konferencji RSA.

- Świat komputerów i ochrony zdrowia ma wiele punktów wspólnych — powiedział Charney. — W przypadku zdrowia publicznego doradzamy ludziom aby zabezpieczali się myjąc ręce oraz poddawali się szczepieniom. Możemy to samo zrobić w świecie Internetu. Jeżeli twój komputer jest chory należy poddać go leczeniu. Dodatkowo model certyfikatu zdrowia pozwalałby potwierdzić, że osoba w Internecie rzeczywiście jest tym, za kogo się podaje. Certyfikaty byłyby obowiązkowe dla firm, użytkownicy indywidualni nie musieliby ich stosować.

- Jeżeli klient nie podałby swojego certyfikatu miałoby to swoje konsekwencje — przekonywał Charney. Jakie? Na przykład operator mógłby zmniejszyć mu przepustowość sieci, a bank odmówić wykonania transakcji lub ograniczyć jej wartość do pewnej kwoty. Scott Charney znany jest z kontrowersyjnych wypowiedzi na temat bezpieczeństwa komputerów. Przed rokiem na tej samej konferencji oświadczył, że zainfekowane maszyny powinny automatycznie trafiać „internetowy ioddział zamknięty”, czyli odbywać kwarantannę. W ten sposób zmniejszyłoby się zagrożenie kolejnymi infekcjami, a jednocześnie użytkownicy tych maszyn byliby zmuszeni do zainstalowania aktualnego oprogramowania antywirusowego.