Rząd przeznacza miliony na walkę z cyfrowym wykluczeniem, czyli dba o to, by w miarę każdy obywatel miał równy dostęp do najnowszych technologii. Gadżety stają się coraz bardziej intuicyjne w obsłudze, tak bardzo, że radzą sobie z nimi nawet dzieci w wieku dużo poniżej przedszkolnego. Niektóre są tak przyzwyczajone do obcowania z treściami na dotykowych ekranach tabletów czy smartfonów, że chcą w podobny sposób powiększać dwoma palcami stronę papierowego magazynu.
Brońmy rodziców...
Tego trendu nie da się odwrócić. Nie ma w nim nic złego, bo postęp technologiczny daje wiele dobrego. Trzeba jedynie zadbać o bezpieczeństwo dzieci. A także ich rodziców. W połowie stycznia 2014 roku amerykańska Federalna Komisja Handlu nakazała koncernowi Apple wypłacić ponad 32,5 mln dolarów rodzicom, których dzieci nieświadomie dokonywały szeregu mikropłatności w grach od AppStore.
Mechanizm od Apple wymaga podania danych do karty kredytowej podczas pierwszego uruchomienia nowego urządzenia, potem dokupywanie kolejnych aplikacji, czy usprawnień do nich wymaga tylko kilku kliknięć. Dla dzieci to nic nie znaczące komunikaty, po których dostaje się wreszcie upragnione super bronie dla super bohaterów w super grach. Rodzice zostają z rachunkiem na dziesiątki tysięcy dolarów.
Wprowadza się odpowiednie „okienka dostępowe", w których można dokonać płatności w takim sklepie z aplikacjami. Z punktu dostawców aplikacji jest po co bić się o każdą minutę takiego przedziału czasowego.
Według badań w listopadzie 2013 roku 98 procent przychodów androidowego Google Play oraz 92 procent AppStore pochodziło z mikropłatności dokonywanych w darmowych aplikacjach. Apple utrzymało piętnastominutowy czas do robienia zakupów po podaniu danych z karty płatniczej, ale aplikacje muszą przy każdym takim procesie informować posiadacza telefonu, że przez tyle minut można dokonywać każdej płatności.