"Uwaga, uczniowie. Odróbcie wcześniej pracę domową. Wikipedia w środę strajkuje" – zapowiedział Jimmy Wales, założyciel najpopularniejszej encyklopedii na świecie. Do protestu przyłączą się również serwisy społecznościowe i blogerskie – m.in. Reddit i Boing Boing – oraz kilkanaście innych. Zawieszenie działania ich stron internetowych (anglojęzycznych) ma trwać przez cały dzień (rozpocznie się nad ranem naszego czasu).
To demonstracja niezadowolenia z proponowanych przez amerykańskich polityków ustaw chroniących własność intelektualną w sieci. Chodzi o projekty SOPA (Stop Online Piracy Act) oraz PIPA (Protect Intellectual Property Act), które – jeśli zostaną przyjęte – umożliwią skuteczne blokowanie serwisów naruszających prawa autorskie. Według krytyków wprowadzą cenzurę i zablokują wolność słowa.
Wolność słowa czy kopiowania
W gronie protestujących przeciw nowym regulacjom znajdują się też właściciele największych serwisów internetowych – Google'a, Facebooka, Twittera, AOL, Yahoo! czy eBaya. Nie potwierdzili oni jednak, że włączą się do strajku.
Po drugiej stronie barykady stoją wielcy wydawcy oraz zrzeszenia producentów muzycznych i filmowych. Szacuje się, że każdego roku przez Internet sprzedawane są podrobione lub ukradzione towary (w tym filmy i muzyka) o wartości 135 mld dolarów. SOPA i PIPA mają to zahamować.
Pomysłodawcom nie chodzi bynajmniej tylko o piratów, ale o generalny brak poszanowania praw autorskich w sieci. Oburzony Rupert Murdoch (News Corp.) nazwał wręcz firmę Google "liderem piratów", która "puszcza w sieci filmy za darmo, a zarabia na umieszczanych obok reklamach". Google umieszcza również w wynikach szukania linki do stron zawierających pirackie filmy i muzykę. "Szukałem w Google'u filmu "Mission Impossible". I znalazłem kilka serwisów z darmowymi wersjami. Nie mam nic do dodania" – napisał Murdoch, gdy rzeczniczka Google'a nazwała jego oskarżenia "nonsensem".