Rok temu skutecznie ukrócono proceder budowy bloków wśród willi. Przy okazji jednak popełniono błąd, którego nie dość, że do tej pory nie udało się usunąć, to jeszcze przy okazji „wyprodukowano" kolejne.
Ograniczony obrót
Chodzi o art. 2 ustawy o własności lokali (uwl). Rok temu zmieniono jego treść. Pojawił się w nim nowy ustęp 1a. Zgodnie z nim, zanim notariusz przygotuje umowę przenoszącą własność lokalu, bada się, czy ustanowienie odrębnej własności lokalu jest zgodnie z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. A gdy takiego planu nie ma, trzeba sprawdzić zgodność inwestycji z warunkami zabudowy oraz z pozwoleniem na budowę (lub zgłoszeniem) i na użytkowanie.
Na pierwszy rzut oka nie widać, by uregulowanie było ułomne. Pozory jednak mylą. Z przepisu nie wynika wprost, kto ma badać samodzielność lokalu: notariusz czy starosta? W praktyce jest więc z tym różnie. Rejenci uważają, że powinni to robić starostowie, a ci ostatni, że notariusze. Jednym słowem: bałagan.
Na tym jednak nie koniec niespodzianek. Przez takie, a nie inne brzmienie przepisu zaczął kuleć obrót lokalami, które nie mają zachowanej dokumentacji budowlanej. Nie ma bowiem jak sprawdzić zgodność inwestycji z pozwoleniami.
Zaczęto się też zastanawiać, który miejscowy plan powinno brać się pod uwagę, czy ten obowiązujący w chwili budowy budynku, czy może aktualny.