Kto pomoże frankowiczom

Co poradzić osobie, która na początku 2008 r. pożyczyła na mieszkanie 300 tys. zł, a dziś do spłaty ma prawie 430 tys. zł. Czy państwo powinno interweniować w obronie zadłużonych frankowiczów? Co powinny zrobić banki?

Publikacja: 16.09.2013 10:25

Kto pomoże frankowiczom

Foto: Fotorzepa, Łukasz Solski

Wiele osób, które mają kredyty mieszkaniowe we frankach szwajcarskich, uważa się za ofiary banków. Bankowcy z kolei tłumaczą, że nikt nie zmuszał ich klientów do podejmowania ryzyka kursowego, tylko sami chcieli zarobić na zmianach kursu waluty szwajcarskiej waluty. Stoi pan po stronie kredytobiorców?

Krzysztof Oppenheim:  Banki – w swojej ocenie – nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za własne działania. Jest to dla mnie niepojęte. Kucharz, który ugotuje potrawę z nieświeżych składników, poniesie odpowiedzialność. Mechanik, który źle naprawi auto – np. wstawi nieoryginalne, niesprawdzone części – także. Nawet, jeśli nic się nikomu nie stanie. Wystarczy udowodnić ten fakt.

Tymczasem bankowcy, którzy sprzedają klientom ryzykowne kredyty czy namawiają ich do zakupu opcji walutowych, żadnej odpowiedzialności nie ponoszą. Wszystkiemu jest winny klient, bo ...widziały gały, co brały. A w każdej innej dziedzinie, w relacjach sprzedawca – klient, za winy fabryczne towaru zawsze obciąża się producenta.

Każdy kredyt wymagał zgody banku. Dlatego każde niespłacane zobowiązanie to także problem banku, a nie tylko klienta.

Banki tymczasem narzuciły nam inne podejście do produktów kredytowych: jak coś się nie uda, winny jest wyłącznie klient. Takiego podejścia banków nie możemy zaakceptować!

Ale sam pan proponował klientom kredyty mieszkaniowe we frankach...

Tak, bo jestem zwolennikiem kredytów walutowych. Dają bowiem możliwość optymalizacji kosztów kredytu. Zawsze jednak musimy mieć na względzie maksymę: „odpowiednia waluta w odpowiednim momencie".

W okresie, kiedy frank był najtańszy, czyli w latach 2007–2008, w wielu sytuacjach udało mi się klientów przekonać do odstąpienia od zadłużania się w CHF. Takie opinie przedstawiałem także w swoich publikacjach. Tyle że polscy kredytobiorcy, kierując się wyłącznie niską raty, najczęściej i tak wybierali franki jako walutę kredytu, nie słuchając tego typu rad. I dlatego do 2008 roku kredyty we frankach schodziły jak świeże bułeczki.

Z drugiej jednak strony opinia, że kredyty frankowe to jedno wielkie nieszczęście to bzdura! Z całą pewnością na świetnych wynikach polskiej gospodarki w latach 2003–2007 zaważył otwarty rynek kredytów hipotecznych, na którym królował niepodzielnie tani frank. Spójrzmy, jak w ciągu tych kilku lat wiele polskich miast zmieniło swój wygląd, ile w tym czasie powstało nowych mieszkań. Parafrazując historyczne porównanie, można by powiedzieć, że Król Frank zastał Polskę zapyziałą, a pozostawił nowoczesną i zadbaną.

To dlaczego zapowiada pan walkę o frankowiczów?

Problem w tym, że każdy wynalazek, stosowany niezgodnie z zaleceniami, może spowodować katastrofę. Podobnie było z kredytami we frankach. Każdy z ekspertów w tej dziedzinie przestrzegał przed kredytami w CHF w okresie, kiedy waluta ta mocno traciła na wartości. Ja np. przewalutowałem swoje kredyty w CHF na złotowe przy kursie 1 CHF = 2,6 zł, czyli mniej więcej o rok za wcześnie. Ale wracając do klientów, bo przecież to oni decydują o wyborze waluty kredytu, nawet w okresie, kiedy frank kosztował poniżej 2 zł, większość z kredytobiorców nie chciała nawet słuchać o zadłużeniu się w krajowej walucie.

I w tym momencie konieczna była interwencja Komisji Nadzoru Finansowego – w 2007 lub na początku 2008 roku. Wtedy KNF powinna wydać rekomendację zdecydowanie ograniczającą udzielanie przez banki kredytów walutowych. Tymczasem KNF podjęła walkę z kredytami walutowymi dopiero w 2010 roku, czyli akurat wtedy,  kiedy były one wyjątkowo bezpieczne i opłacalne dla wszystkich. Takie działanie w dużym stopniu rozłożyło na łopatki nie tylko budownictwo i rynek kredytów hipotecznych, ale także całą gospodarkę.

Co dziś poradziłaby pan kredytobiorcy, który pożyczył w styczniu 2006 r. 300 tys. zł w CHF, a  jego dług wynosi teraz 354 tys. zł.  Albo osobie, która zaciągnęła kredyt na mieszkanie we frankach na początku 2007 r., a obecnie jest winna bankowi ok. 381,5 tys. zł, czy takiej, która z tytułu 300 tys. zł kredytu uruchomionego w euro na początku 2008 r. ma dziś 428,5 tys. zł do spłaty?

Nic. Po prostu spłacać kredyt zgodnie z harmonogramem. Nie stresujmy się tą sytuacją, bo i tak nie mamy na nią wpływu.

A co zrobić z długami frankowiczów czy eurowiczów, które przewyższają często wartość kredytowanego mieszkania? Jeśli kogoś stać na spłatę rat przy wyższym kursie i nie musi sprzedawać lokalu, nie chce żadnej interwencji państwa, bo i tak „zarabia" na racie w porównaniu z podobnym kredytem w złotych. Jeśli jednak frankowicz nie jest w stanie obsługiwać zadłużenia, to co może zrobić bank?  A co powinien według pana? Jak wygląda restrukturyzacja zadłużenia?

Poruszyła pani tutaj najważniejszą kwestię związaną z kredytami: co się dzieje w sytuacji, kiedy kredytobiorca ma problemy ze spłatą zadłużenia nie z własnej winy. Problem ten dotyczy wszystkich rodzajów kredytów, nie tylko hipotecznych. Z całą pewnością – i nie jest to tylko moje zdanie – banki są zobowiązane do pomocy kredytobiorcy w takiej sytuacji. Nazywa się to restrukturyzacją i w teorii jest to możliwość dostosowania spłaty rat do możliwości klienta.

Skuteczna restrukturyzacja to nie tylko uratowanie pieniędzy banku, na czym na pewno powinno mu zależeć. Bardzo często jest to także ratunek dla życia kredytobiorcy. Gdyby doszło do windykacji, w wyniku której bank nie odzyska całej należności, kredytobiorca wraz rodziną nie tylko wyląduje na bruku, ale zostanie bankrutem. Być może do końca swoich dni.

Przypomnę, że w Polsce zupełnie nie działa ustawa o upadłości konsumenckiej, a windykatorzy, ściągając dług, potrafią skutecznie obrzydzić życie. Znam wiele takich przypadków.

Jak wyglądają w praktyce działania banków przy restrukturyzacji?

Bardzo dobrze radzi sobie z tym np. bank PKO BP. Znam wiele pozytywnych przykładów udanej restrukturyzacji. Jest to niestety wyjątek. Większość banków niechętnie idzie klientom na rękę, jeśli pojawia się problem ze spłatą kredytu. Fakt ten fatalnie świadczy o poziomie polskiej bankowości. A finalnie obie strony umowy poniosą straty, tylko kredytobiorca znacznie bardziej dotkliwe.

Czy systemowa naprawa długów hipotecznych we frankach jest konieczna i możliwa? Czy rząd powinien pozwolić na spłatę długów mieszkaniowych po jakimś określonym kursie?

W mojej opinii to nie jest właściwy kierunek. Spowodować to może ogromne zamieszanie na rynku finansowym, pewnie też w niewielkim stopniu poprawi sytuację kredytobiorców. Jeśli mamy zamienić franki na złotówki, to jak wybierzemy „sprawiedliwy" kurs? Kredytobiorca chciałby, aby był to kurs z dnia uruchomienia kredytu, ale wtedy nie jest to uczciwe wobec pożyczkodawcy.

Przecież kredytobiorca przez kilka lat zarabiał na każdej racie, aby taka zamiana uwzględniała interesy obydwu stron, to na początek klient powinien zwrócić bankowi cały zysk na spłacie kredytu.

Jeśli zamienimy walutę kredytu po obecnym kursie lub nawet nieco niższym, najczęściej rata kredytobiorcy wzrośnie, a nie zmaleje. Zyska jedynie spokój, że zadłużenie nie będzie w przyszłości rosło. Zdecydowanie odradzam stosowanie w Polsce tego typu rozwiązań. Miejmy też na względzie, że kredyty walutowe spłacają się wciąż bardzo dobrze, czyli że tzw. szkodowość w tej grupie to jedynie ok. 2 proc. wszystkich zobowiązań.

A dlaczego wyróżniać pomocą frankowiczów, a nie pomóc złotówkowiczom? WIBOR przecież bardzo długo był wyjątkowo wysoki, RPP trzymała bowiem stopy „na górce", raty kredytów w rodzimej walucie były wysokie.

Kredytobiorca to przecież dorosły człowiek, powinien więc zakładać, że WIBOR może wzrosnąć, a tym samym rata kredytu. Jeśli więc ktoś się zdecydował na zbyt ryzykowny kredyt, nie mając żadnej rezerwy w budżecie na ewentualne podwyżki rat, może mieć pretensje wyłącznie do siebie.

Pamiętajmy jednak o tym, że w umowie kredytowej jest także druga strona – bank. Takie samo ryzyko podjął także właśnie bank, udzielając kredytu. Jeśli więc dochodzi do sytuacji, kiedy klient ma kłopoty ze spłatą, obowiązkiem banku jest uczestniczyć w rozwiązaniu tego problemu. Czyli znowu wracamy do tematu restrukturyzacji.  Natomiast systemowe rozwiązania, mające na celu pomoc kredytobiorcom w opisanej sytuacji, to branie odpowiedzialności przez państwo za cudze biznesowe decyzje. Jest to wyłącznie sprawa do rozwiązania z udziałem banku i kredytobiorcy, nie mieszajmy do tego polityki państwa.

Spodziewa się pan jakiejś wspólnej akcji kredytobiorców frankowych przeciwko bankom?

Takie działania już mają miejsce. Wkrótce będą trafiać do sądu pozwy zbiorowe w tej sprawie. Nie jestem zwolennikiem tego typu walki o sprawiedliwość. Szansę widzę raczej w poszczególnych sytuacjach, np. wtedy, kiedy klient w 2007 czy 2008 roku poszedł do banku po radę, jaki trzeba wziąć kredyt, a doradca wcisnął mu franki po to, aby za tzw. oszczędności na racie – w porównaniu z kredytem złotowym – kredytobiorca dokupił jakiś fundusz. Problem leży w tym, czy będzie można to udowodnić w sądzie? Bo przecież mogło być całkiem inaczej: klient zażądał kredytu z najniższą ratą i nie słuchał doradcy, który polecał zadłużenie się w złotówkach.

Na tych dwóch przykładach widać zatem, jak złożoną kwestią jest ocena sądu o winie banku za udzielenie kredytu, który okazał się po kilku latach bardzo nieopłacalny. Jeśli miałbym wskazać winowajcę tej sytuacji, to bez wątpienia jest to dla mnie KNF – za ewidentne błędy zaniechania. Nadzór finansowy mógł ochronić systemowo znaczącą część kredytobiorców przed tym, co się wydarzyło z kursami walut. Nie było to trudne do przewidzenia.

Co można zrobić dziś?

Trzeba domagać się od bankowców ponoszenia odpowiedzialności za swoje działania. Każdy kredyt wymagał zgody banku, dlatego każdy niespłacany kredyt to także problem banku, a nie tylko klienta. Tym bankowcom, którzy mają w tej sprawie odmienne zdanie, wypowiadam wojnę. Dla dobra obecnych i przyszłych kredytobiorców.

Wiele osób, które mają kredyty mieszkaniowe we frankach szwajcarskich, uważa się za ofiary banków. Bankowcy z kolei tłumaczą, że nikt nie zmuszał ich klientów do podejmowania ryzyka kursowego, tylko sami chcieli zarobić na zmianach kursu waluty szwajcarskiej waluty. Stoi pan po stronie kredytobiorców?

Krzysztof Oppenheim:  Banki – w swojej ocenie – nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za własne działania. Jest to dla mnie niepojęte. Kucharz, który ugotuje potrawę z nieświeżych składników, poniesie odpowiedzialność. Mechanik, który źle naprawi auto – np. wstawi nieoryginalne, niesprawdzone części – także. Nawet, jeśli nic się nikomu nie stanie. Wystarczy udowodnić ten fakt.

Pozostało 94% artykułu
Nieruchomości
Robyg wybuduje osiedle przy zabytkowym browarze Haasego. Prawie 1,5 tys. mieszkań
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Nieruchomości
Rynek nieruchomości rok po powołaniu rządu. Ile dowiozły ministerstwa?
Nieruchomości
Mieszkaniówka na karuzeli
Nieruchomości
Polska centralna. Magnes na firmy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Nieruchomości
Przez wynajem na doby wspólnota zapłaci więcej