- Byłem wtedy w kotłowni. Nagle usłyszałem rumor, jakby czołgi nadjeżdżały. Wyleciałem na zewnątrz, a tam dwóch zamaskowanych ludzi wykręciło mi ręce. Dostałem po nerkach i wyprowadzili mnie na drogę – wspomina Krzysztof Lewandowski.
Na posesję [link=http://www.zyciewarszawy.pl]przy ul. Tolińskiej[/link] bez żadnego ostrzeżenia, rozwalając płot, wjechały koparka i spychacz. Za maszynami na podwórko wtargnęło ok. 20 osiłków. – Gdybym nic nie usłyszał, to pewnie umarłbym pod gruzami – podsumowuje pan Krzysztof. W tym czasie Lewandowska była w sklepie, a ich córka – w szkole.
Dramat rozegrał się 2 grudnia ok. godz. 14 [link=http://www.zyciewarszawy.pl]w Otwocku[/link]. Wszystkiemu przyglądał się Michał Owsiewski, syn nowej właścicielki działki, który nadzorował całą akcję. Gdy sąsiedzi Lewandowskich zawiadomili policję, powiedział funkcjonariuszom, że prowadzi prace rozbiórkowe, i przedstawił im pozwolenie wydane przez starostwo powiatowe.
– Policjanci poprosili o wstrzymanie dalszych wyburzeń. Owsiewski jednak domagał się w zamian, by stróże prawa wzięli osobistą odpowiedzialność za ewentualne wypadki na niezabezpieczonej posesji – relacjonuje Wiktor Lach z „Tygodnika Regionalnego”, który pierwszy opisał sprawę. – Do tego zaczął ich nagrywać na dyktafon, co ostatecznie zbiło mundurowych z tropu. Policjanci nie przerwali rozbiórki. Prace wstrzymano dopiero po dwóch godzinach, po przybyciu na miejsce prokuratora.
Kupa gruzu, połamane deski, a pomiędzy nimi potłuczone talerze – tak wygląda dziś dom, w którym mieszkali Lewandowscy. Teraz koczują w budynku dawnego przedszkola. W szatniach dla dzieci. Na ścianie dyplomy za osiągnięcia córki w kółku teatralnym (wyciągnięte spod gruzów), na podłodze karton z makaronem, cukrem i dżemem. – Straciliśmy wszystko – mówi zrozpaczony Lewandowski.