Kryzys na rynku domów widać po wydłużonym do wielu miesięcy czasie potrzebnym na transakcję. Do tego dochodzi konieczność znacznego obniżania cen, by w ogóle ktoś zareagował na ogłoszenie.
– Ponieważ popyt na domy jest dużo mniejszy niż na mieszkania, to sprzedający budynki jednorodzinne muszą w większym stopniu weryfikować swoje oczekiwania. Średnie obniżki cen wywoławczych domów w poszczególnych miastach sięgają 14 procent rok do roku. Na przykład w Warszawie jest to 11 proc. Tymczasem stawki ofertowe za mieszkania są opuszczane przeciętnie o 5 - 7 proc. – mówi Marta Kosińska, ekspert serwisu nieruchomości Szybko.pl.
Ceny w dół
Z analiz Szybko.pl wynika, że sprzedający domy zaczynają ścinać ceny najczęściej po 3-6 miesiącach od wprowadzenia oferty na rynek. Ponad 30 proc. właścicieli opuszcza wtedy stawki o 6 - 10 proc. Około 30 proc. obniża je o 11 - 20 proc., a ok. 29,5 proc. sprzedających decyduje się na rabat do 5 proc. Tak drobna zmiana nie pozwala jednak na znalezienie chętnego na dom.
– W kilku analizowanych przez nas przypadkach dopiero obniżka ceny o ponad jedną trzecią i to po sześciu miesiącach skutkowała zawarciem umowy sprzedaży. Np. dom na warszawskiej Białołęce początkowo był wystawiony za 3,8 mln. zł. Został jednak sprzedany po opuszczeniu ceny wywoławczej do 2,3 mln zł. Podobnie było z budynkiem jednorodzinnym na stołecznym Targówku. Najpierw właściciel chciał za niego 1,7 mln zl. Dopiero ścięcie stawki do 1,1 mln pozwoliło na sprzedaż – podaje przykład Marta Kosińska.
Ewa Ruszkiewicz, pośredniczka z Poznania, przyznaje, że nadpodaż domów także w Poznaniu i okolicach jest duża.