Żeby skorzystać z dopłat do kredytu, cena mkw. mieszkania na stołecznym rynku wtórnym od kwietnia br. nie może przekraczać 4723 zł.
– Nie mamy ani jednego mieszkania, które spełniałoby nowe kryteria – mówi pośrednik Cezary Szubielski, szef żoliborskiego biura Krupa Nieruchomości. – Warto zadać pytanie urzędom skarbowym, czy tak wyceniane lokale w Warszawie w ogóle istnieją. Przy sprzedaży nieruchomości fiskus pobiera podatek od czynności cywilnoprawnych w wysokości 2 proc. ceny. Jeśli urząd uzna, że cena podana w akcie notarialnym jest zbyt niska w stosunku do cen rynkowych, ma prawo podnieść wymiar podatku do 2 proc. stawki rynkowej – tłumaczy pośrednik.
Także Marcin Jańczuk z agencji Metrohouse & Partnerzy przyznaje, że oferty mieszkań na rynku wtórnym, jakie można kupić na kredyt w RNS, można zliczyć na palcach jednej ręki. – W naszej bazie znajdziemy ich zaledwie cztery. Np. dwupokojowe mieszkanie na poddaszu budynku na Tarchominie, z 1999 r., kosztuje 294 tys. zł. W Ursusie za 285 tys. zł do kupienia jest 65-metrowy lokal, który powstał jako nadbudowa przedwojennej kamienicy – podaje Jańczuk.
Według Marcina Rachwalskiego z MAXON Nieruchomości dzisiejsze limity prowadzą do wygaszania programu dopłat na rynku wtórnym. – Mieszkań, które spełniają nowe kryteria, na rynku wtórnym jest bardzo mało – przyznaje Marcin Rachwalski. – Na jednym z portali nieruchomości znajdziemy 80 takich ofert. W naszej agencji nie mamy ani jednej.
Zdaniem Marcina Rachwalskiego klienci chcący skorzystać z dopłat poszukują mieszkań raczej na rynku pierwotnym. – Część deweloperów ustalała ceny, opierając się na obowiązujących limitach – zauważa Rachwalski.