Przedwojenny żydowski mecenas zwykł mawiać do swoich klientów: - Jeśli mają kogoś wsadzić, to go i tak i tak wsadzą. A jeśli mają kogoś wypuścić, to go wypuszczą albo nie wypuszczą.
Gdyby mecenas dożył dzisiejszych czasów, to pewnie mawiałby, że jak mają coś komuś zabrać, to mu i tak i tak zabiorą. A jeśli mają coś oddać, to oddadzą albo raczej nie.
Ta niewesoła refleksja wyrasta z losów dziesiątków, jeśli nie setek warszawskich kamienic wybudowanych na przełomie XIX i XX wieku, które uległy dewastacji i zniszczeniu w czasach PRL albo dogorywają już na naszych oczach.
Losy tych budynków dobrze reprezentuje kamienica przy ul. Wroniej 50 w Warszawie. Budynek zbudowano na początku XX wieku. Interes musiał być dobry, bo dom w 1925 roku kupiła spółka polsko-żydowskich właścicieli, która go rozbudowała.
Mogłoby się wydawać, że kamienica powstała pod szczęśliwą gwiazdą. Ocalała z pogromu, jaki warszawskiej zabudowie zgotowali Niemcy. Dobry los czuwał nad nią także w czasie rzezi zabudowy dokonywanej przez Biuro Odbudowy Stolicy.