Tak można by było podsumować ostatnie prognozy dla rynku mieszkań. Oto przykład: jest na warszawskiej Woli taka ulica, przy której w ciągu ostatnich kilku lat rozpoczęto budowę kilku osiedli jednocześnie. Złośliwi mówili nawet, że na Woli powstaje mini-Białołęka, tylko po lewej stronie Wisły.

Firmy  masowo zabudowywały tam pola, stawiając bloki fazami. Dziś ich osiedla są na różnych etapach budowy. Są w nich mieszkania, które stoją gotowe i niesprzedane od czasów boomu, czyli od kilku lat. Są też takie, które albo pod koniec ubiegłego roku zostały ukończone, albo lada chwila będą oddawane do użytku. I tak jak różny mają czas zakończenia inwestycji, tak różne mają ceny.

A standard materiałów i wykonania nie ma tu znaczenia. Stojąc niemal naprzeciwko siebie, lokale mają ceny wywoławcze od 6,9 do ponad  8,6 tys. zł za mkw. Np. te w bloku ukończonym w 2009 r. kosztowały wtedy 8,6 zł za mkw. Dziś są do wzięcia za niewiele ponad 7 tys. zł za mkw., a kolejki chętnych nie ma.  Bo zostały już najmniej atrakcyjne lokale – powie deweloper. Być może. Ale po sąsiedzku konkurencja oferuje mniejsze mieszkania, czyli bardziej dziś pożądane, których metr jest kilkaset złotych tańszy.

Czy zatem ceny jeszcze spadną i o ile?  Wszystko zależy od kondycji dewelopera, czyli od tego, ile czasu będzie go jeszcze stać na utrzymywanie lokali, nawet za stawki uznawane dziś za nierynkowe. I dotyczy to nie tylko stołecznej Woli.