Kim jest frankowicz? Obiegowo mówi się tak o kredytobiorcach, którzy przez franka szwajcarskiego nie mogą spać. Kilka lat temu podjęli decyzję o zadłużeniu się na mieszkanie w szwajcarskiej walucie. Wtedy bowiem ich rata była o jedną trzecią, a nawet więcej, niższa niż tych, którzy zaciągali identyczne zobowiązania w złotówkach.
– Kiedy udzielający kredytów mieszkaniowych w połowie 2008 r. pytali klienta, który chciał pożyczyć 300 tys. zł na 30 lat, jaki kredyt wybiera: w złotych z ratą 2130 zł czy we franku 1409 zł – dla trzech na czterech pytanych odpowiedź była oczywista. Wybierali niższą ratę – przypomina Halina Kochalska z Open Finance.
Dziś jednak dla wielu frankowiczów – choć nie dla wszystkich – „szwajcarskie" kredyty stały się zmorą. Szczególnie ciężko jest tym, którzy zadłużali się na granicy swoich możliwości, pożyczając nawet ponad 100 proc. wartości nieruchomości. To im sen z powiek spędza kurs franka, który wzrósł od 2007 czy 2008 r. z 2,3 czy nawet 2,14 zł do blisko 3,5 zł. Jednocześnie wzrosła ich rata – nawet o kilkaset złotych miesięcznie.
Według Komisji Nadzoru Finansowego kredyty w szwajcarskiej walucie po przeliczeniu na złote stanowiły na koniec lipca niemal 40 proc. całej puli kredytów mieszkaniowych i były warte 132,4 mld zł. KNF uważa jednak, że „ewentualna pomoc regulacyjna dla kredytobiorców frankowych uprzywilejowałaby te osoby kosztem innych klientów instytucji finansowych, np. osób, które zaciągnęły bezpieczniejsze kredyty w złotówkach i ponosiły koszty związane z wyższymi stopami procentowymi w złotych lub tych, którzy wybrali oszczędzanie".
KNF, zapytany o pomoc dla frankowiczów, mówi, że w 2006 r. wydał rekomendację S, która wskazywała, że bank może złożyć klientowi ofertę kredytu w obcej walucie dopiero po uzyskaniu od niego pisemnego oświadczenia potwierdzającego, że dokonał wyboru oferty w walucie obcej, mając pełną świadomość ryzyka kursowego.