Jest ponoć wielkości ziarnka grochu i znajduje się na przedniej ścianie pochwy, ok. 5 cm od wejścia. Tak przynajmniej twierdzą uczeni przekonani o jego istnieniu. Jest wśród nich amerykańska seksuolog, prof. Beverly Whipple. To ona nazwała tę erogenną strefę na cześć niemieckiego lekarza, Ernsta Gräfenberga punktem G.
Fakt jego istnienia podważyli teraz uczeni z King's College London. – Z największych tego typu badań, jakie właśnie przeprowadziliśmy, wynika, że idea obecność tego punktu jest czysto subiektywna – komentuje prof. Tim Spector.
W badaniach wzięło udział 1800 kobiet, bliźniaczek jedno- i dwujajowych. Uczeni założyli, że jeśli owa strefa erogenna naprawdę istnieje, to powinna znajdować się u obu bliźniaczek jednojajowych, które z natury rzeczy mają taki sam kod genetyczny. Ale założenie to okazało się błędne. W praktyce częstotliwość występowania punktu G nie była u nich większa niż u bliźniaczek dwujajowych, których materiał genetyczny jest różny.
Na tej podstawie uczeni stwierdzili, że punkt G jest fikcją wzmacnianą artykułami w prasie kobiecej i wypowiedziami terapeutów -seksuologów.
A jeszcze niedawno włoscy uczeni przekonywali, że za pomocą badania ultrasonograficznego udało im się zlokalizować miejsce, w którym znajduje się punkt G. Miał nim być grubszy fragment tkanki, którego drażnienie wywoływało u kobiet orgazm.