Poślubna depresja jest nie tyle diagnozą kliniczną, ile terminem, który w ciągu ostatnich kilku lat na dobre wszedł do małżeńskiego słownika. Jej symptomy pojawiają się niedługo po ślubie. Wiążą się z rozczarowaniem, jakie spotyka świeżo upieczonych małżonków, kiedy porównują swoje wyobrażenia na temat wspólnego życia z rzeczywistością.
Dr Michelle Gannon, która jest psychologiem w San Francisco i razem z mężem prowadzi warsztaty dla małżeństw, przyznaje, że coraz częściej pojawiają się na nich pary z krótkim stażem cierpiące z tego powodu.
Według terapeutów, większość młodożeńców jest przynajmniej lekko zawiedziona wspólną codziennością. A od 5 do 10 proc. osób czuje się na tyle przybita i sfrustrowana, że szuka pomocy u specjalisty.
Dr Terry Eagan, dyrektor medyczny z kliniki Moonview Sanctuary w Santa Monica w Kaliforni, nazywa poślubną depresję sekretnym smutkiem. Kobiety, które przeżywają podobne uczucia wstydzą się często do nich przyznać. Podobnie jak mężczyźni, którzy są z natury mniej chętni do dzielenia się swoimi emocjami.
Sytuację dodatkowo pogarszają rozpowszechnione na temat małżeństwa mity. Na przykład ten, że w czasie tzw. miodowego miesiąca para powinna żyć w absolutnej zgodzie. W rezultacie kiedy młodzi zaczynają się sprzeczać w sprawach dotyczących seksu, pieniędzy czy czasu – co robi właściwie każde małżeństwo – traktują to jako katastrofę. Dr Michelle Gannon często tłumaczy swoich pacjentom: – Skąd macie to mylne wyobrażenie? Spieranie się jest rzeczą normalną w związku. Tak jak pozostawanie niezależnym i bycie odpowiedzialnym za poczucie własnego szczęścia. Założenie, że partner stanie się dla nas wszystkim jest nierozsądne.