Te badania mają zakończyć trwającą od dekady burzliwą dyskusję na temat spodziewanego wzrostu poziomu mórz. Historia z przeszłości naszej planety pozwoliła naukowcom oszacować obecne zagrożenia ze strony topniejących lodowców. Prognozy nie są optymistyczne – czeka nas podniesienie poziomu mórz o kilka metrów, co zwiastuje globalną katastrofę. Te rewelacje publikuje naukowe pismo „Nature”.

Trudno dziś o spójną wizję zagrożeń ze strony oceanów. Wyniki badań z ostatnich lat są skrajnie rozbieżne. Wedle wersji przyjętej przez Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC, organ doradczy ONZ) do końca tego stulecia poziom mórz ma się podnieść o 20 – 70 cm. W lutym tego roku „Rz” podawała, nawiązując do publikacji na łamach „Science”, że oceany mogą wezbrać nawet o siedem metrów. Badania z 2008 roku sugerują , że do 2100 roku ma w nich przybyć dwa metry wody.

Dr Paul Blanchon z Universidad Nacional Autonoma de Mexico postanowił położyć kres tym dywagacjom, odnajdując podobny model ocieplenia w odległych dziejach Ziemi. Przyjrzał się śladom zmian poziomu oceanu z ostatniego okresu międzylodowcowego. Danych dostarczyły mu skamieliny raf koralowych u wybrzeży półwyspu Jukatan, na podstawie których ustalił, że ok. 121 tys. lat temu morza gwałtownie wezbrały na skutek szybkiego topnienia pokrywy lodowej w rejonach podbiegunowych. W tym czasie wiele raf obumarło i zostało zastąpionych przez nowe kolonie koralowców, zakładane o dwa – trzy metry powyżej starych (rafy żyją na ściśle określonej głębokości). Był to najcieplejszy okres epoki międzylodowcowej, zbliżony pod względem temperatury do naszych czasów.

Na podstawie m.in. komputerowych symulacji tempa topnienia lodowców, głównie antarktycznych i grenlandzkich, badacz oszacował, że do 2100 roku globalne ocieplenie spowoduje katastrofalny wzrost poziomu mórz o cztery do sześciu metrów. Roztapianie się lodu ma zwiększyć tempo, pokrywając wodą wiele dzisiejszych rejonów nadmorskich.