Takiego wysypu badań dotyczących stwardnienia rozsianego (SM – sclerosis multiplex) i informacji o nowych terapiach lekarze zajmujący się tą chorobą nie pamiętają. – Dzisiaj dziedzina ta jest motorem całej neurologii – mówi „Rz” prof. Krzysztof Selmaj, prezes Polskiego Towarzystwa Neurologicznego. – A pomyśleć, że jeszcze kilkanaście lat temu tak niewiele mogliśmy naszym pacjentom zaoferować.
[srodtytul]Można tylko hamować[/srodtytul]
W podobnym tonie wypowiada się prof. Lou Brundin z Karolinska Institute w Sztokholmie. – W tym roku mamy wreszcie do czynienia z prawdziwym boomem – mówiła w Göteborgu podczas tegorocznego 26. kongresu Europejskiego Komitetu ds. Leczenia i Badania Stwardnienia Rozsianego (ECTRIMS). Uczestniczy w nim ponad 6 tys. specjalistów.
Skala kongresu oddaje rangę problemu, jakim jest SM. To przewlekła choroba neurologiczna, na którą na świecie cierpi 2,5 mln osób, w tym 50 – 60 tys. Polaków. Pojawia się najczęściej między 20. a 40. rokiem życia. Polega na powstawaniu w mózgu i rdzeniu kręgowym ognisk zapalnych i demielinizacji – utracie osłonek włókien nerwowych. Chory doznaje zaburzeń widzenia, czucia, mowy, równowagi. Szacuje się, że co druga osoba jeżdżąca na wózku inwalidzkim ma SM. Choć znany jest mechanizm choroby, można jedynie spowolnić i złagodzić jej przebieg.
Wielkie nadzieje na to daje fingolimod. Jest to nowy lek o unikalnym mechanizmie działania i co ważne – pierwszy doustny środek dla chorych z SM (dotychczasowe podawano w zastrzykach). We wrześniu otrzymał akceptację amerykańskiej FDA. Do połowy przyszłego roku opinie na jego temat powinna wyrazić Europejska Agencja Medyczna.