Pękają kolejne granice

Czy stopniowo, acz nieubłagalnie nadchodzi „cywilizacja śmierci”, przed którą ostrzegał Jan Paweł II?

Publikacja: 03.02.2013 17:00

Pękają kolejne granice

Foto: Fotorzepa, BS Bartek Sadowski

Red

Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Czy z pobieraniem narządów trzeba koniecznie czekać, aż człowiek będzie niezaprzeczalnie martwy? Jeszcze niedawno inny wariant wydawał się niedopuszczalny. Transplantolodzy musieli ściśle przestrzegać jednoznacznie określonych kryteriów śmierci mózgu i nieodwracalnego zatrzymania krążenia krwi potencjalnego dawcy organów. Dziś coraz częściej zdarzają się odstępstwa od tych twardych reguł. Doszło nawet do tego, że chory poddawany jest eutanazji z myślą o tym, by po podaniu zastrzyku śmierci natychmiast pobrać od niego narządy. Czy stopniowo, acz nieubłagalnie nadchodzi „cywilizacja śmierci", przed którą ostrzegał Jan Paweł II?

Trup z bijącym sercem

Do połączenia eutanazji z transplantologią po raz pierwszy doszło w Belgii. Zdarzyło się to u 43-letniej kobiety, której nazwiska nigdy nie ujawniono. Na jej życzenie podano jej zastrzyk śmierci, a potem – również za jej zgodą – pobrano od niej narządy do przeszczepów. Była sparaliżowana po udarze mózgu i zdana na opiekę innych osób. Nie mogła czytać ani oglądać telewizji z powodu zaburzeń wzroku, choć zachowała słuch, mogła się komunikować, a nawet po rehabilitacji była w stanie się poruszać. Uznała jednak, iż jej życie nie ma sensu, i postanowiła, że jej śmierć przyda się innym. Dzięki przeszczepowi jej narządów podobno uratowano pięć osób. Nie pobrano jej tylko serca, bo żeby je wyjąć, trzeba byłoby ją zabić podczas pobierania organów. A tak daleko, przynajmniej na razie, nikt jeszcze się nie posunął.

Zgodnie ze światowymi kryteriami opracowanymi w Maastricht w 1995 r. można pobrać narządy od osób po zatrzymaniu krążenia krwi. Nazywa się ich Non Heart Beating Donors, czyli dawcami bez bijącego serca. Procedura pobierania narządów przebiega wtedy odwrotnie niż u zmarłych ze stwierdzoną śmiercią mózgową. Gdy mózg przestaje funkcjonować – co ustala się na podstawie braku określonych odruchów nerwowych i braku spontanicznej czynności oddechowej – krążenie i oddychanie podtrzymywane są przez aparaty. Jest to „trup z bijącym sercem". Po zatrzymaniu krążenia serce stopniowo przestaje pracować, a dopiero potem zatrzymane zostają funkcje mózgu. Na ogół przyjmuje się, że należy jeszcze odczekać pięć minut, by potencjalnego dawcę można było ostatecznie uznać za zmarłego. I dopiero wtedy może wkroczyć zespół specjalistów zajmujących się pobraniem narządów do przeszczepu.

Na tym etapie też mamy „trupa", ale trzeba ponownie ożywić jego ciało. Przeprowadza się wentylację i masaż serca oraz tzw. perfuzję narządów, czyli przepuszcza się przez nie odpowiednie płyny, najczęściej krew, by uchronić je przed uszkodzeniem na skutek niedokrwienia. Na pobranie narządów jest niewiele czasu. Ciepłe niedokrwienie wraz z czynnościami reanimacyjnymi nie powinno przekraczać 2,5 godzin od rozpoczęcia perfuzji. Należy przeprowadzić heparynizację (utrzymać w normie krzepnięcie krwi), podać środki rozszerzające naczynia oraz wpompować płyny chłodzące. Cała procedura robi wrażenie nawet na lekarzach, szczególnie tych, którzy nigdy nie widzieli takich zabiegów wcześniej.

Eutanazja transplantacyjna

Wszystkie te zabiegi przeprowadzono u 43-letniej Belgijki 29 stycznia 2005 r. Belgijscy lekarze długo nie chcieli o tym mówić. Oficjalnie poinformowano o tym dopiero w 2009 r. Od tego czasu w Belgii na przekazanie narządów po eutanazji podobno zdecydowało się osiem osób. I z pewnością będzie ich coraz więcej.

W jednym z sondaży w Belgii ujawniono, że już 40 proc. tamtejszych lekarzy było proszonych przez pacjentów o przeprowadzenie eutanazji. W Holandii w 2010 r. lekarze poddali eutanazji 3136 ciężko chorych – o 20 proc. więcej niż rok wcześniej. Jednocześnie rozszerzane są kryteria eutanazji. Badania w Holandii wykazały, że tamtejsi lekarze coraz częściej akceptują nie tylko pozbawienie życia ciężko chorych na raka, ale również tych, którzy cierpią z powodu demencji, a nawet głuchoty lub ślepoty.

Dr Michael de Ridder, specjalista medycyny ratunkowej w Berlinie, uważa, że w przypadku Belgijki przekroczono dopuszczalne granice. W wypowiedzi dla „Der Spiegel" powiedział, że jego zdaniem domaganie się przez Belgijkę eutanazji było wołaniem o pomoc, podobnie jak czynią to samobójcy, zanim podejmą próbę odebrania sobie życia. A w takiej sytuacji zadaniem lekarzy jest zapobiegnięcie samobójstwu, a nie odbieranie choremu życia. Pisał o tym w wydanej w 2010 r. książce „Wie wollen wir sterben? Ein ärztliches Plädoyer für eine neue Sterbekultur in Zeiten der Hochleistungsmedezin" (Jak chcemy umierać? Postawa lekarza wobec nowej kultury umierania w czasach największego postępu medycyny).

Przyśpieszanie zgonu dawcy

Na tym jednak nie kończą się dylematy współczesnej transplantologii. Rok po śmierci Belgijki, 3 lutego 2006 r., w szpitalu w Sierra Vista w śpiączkę zapadł 25--letni Ruben Navarro, od dziewiątego roku życia niepełnosprawny fizycznie z powodu genetycznej choroby Siemerlinga-Creutzfeldta (adrenoleukodystrofii – ALD). Miał nieodwracalne uszkodzenie mózgu po nagłym zatrzymaniu krążenia krwi i żadnych szans na przeżycie. Lekarze powiedzieli, że trzeba go odłączyć od urządzeń podtrzymujących krążenie krwi i oddychanie, więc jego matka, imigrantka z Gwatemali, zgodziła się na pobranie od syna nerek oraz wątroby do przeszczepu. Sądziła, że procedura z tym związana będzie przebiegała zgodnie z przyjętymi zasadami. Tym razem jednak odbyła się ona nieco inaczej.

Jak zwykle w takich sytuacjach przybył zespół specjalistów zajmujących się pobieraniem narządów. Przewodził mu pochodzący z Iranu dr Hootan Roozrokh, znany transplantolog z San Francisco. Miał on opinię znakomitego chirurga i z pewnością chciał jak najlepiej, nie przestrzegał tylko wszystkich procedur. Najpierw wkroczył do sali operacyjnej przedwcześnie, gdy dopiero odłączano aparaturę podtrzymującą funkcje życiowe ciała Rubena Navarro. Potem polecił pielęgniarce z oddziału intensywnej terapii, żeby podała mu większą od zalecanej dawkę leków (morfiny i lorazepamu, środka uspokajającego), by przyśpieszyć przedłużający się zgon. Bo gdy trwa on dłużej niż godzinę, narządy mogą już nie nadawać się do przeszczepu.

Matce Rubena to się nie spodobało i sprawa trafiła do sądu. Roozrokh został oskarżony o to, że choć nie zabił, to jednak przyśpieszył zgon potencjalnego dawcy. A chodziło mu jedynie o to, by nieco wcześniej pobrać narządy do przeszczepu, bo zbyt powolne umieranie poważnie je uszkadza. W amerykańskiej transplantologii coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy. W 2008 r. sąd oczyścił z zarzutów chirurga z San Francisco, ale położyło się to cieniem na całą amerykańską transplantologię.

Poza protokołem

Ledwie zakończył się proces dr. Hootana Roozrokha, a w tym samym roku wybuchła kolejna awantura. Tym razem w ogniu krytyki znaleźli się David Campbell i Biagio Pietra, transplantolodzy dziecięcy z Denver Children Hospital. Zajmują się oni przeszczepami serca u dzieci z wadami wrodzonymi, których nie można naprawić podczas operacji. Dla takich maluchów jedyną szansą jest przeszczep. Trudno tylko znaleźć dla nich dawców, a gdy się już znajdą, to nie zawsze ich serca nadają się do przeszczepu. Amerykańscy kardiochirurdzy w latach 2004–2007 znaleźli trzy noworodki z uszkodzeniami mózgu wywołanymi silnym niedotlenieniem, które nie miały szans na przeżycie. Ich rodzice zgodzili się zatem, by zostały dawcami. Po stwierdzeniu śmierci mózgowej trzeba było tylko jak najszybciej pobrać od nich nadające się jeszcze do przeszczepu serca. A z tym też są kłopoty.

Przyjęty w 1991 r. tzw. Protokół Pittsburski pozwala odłączyć aparaturę i pobrać narządy od dawców, u których stwierdzono zatrzymanie akcji serca od 30 do 60 minut wcześniej. Jeśli to nastąpi, lekarze mają obowiązek odczekać jeszcze co najmniej dwie minuty, by upewnić się, czy samorzutnie nie zacznie znowu bić. Podobno żadne serce jeszcze nie „ożyło". David Campbell i Biagio Pietra nie chcieli jednak czekać aż tak długo, obawiali się, że serca zmarłych noworodków nie będą nadawały się do transplantacji. U dwojga małych dawców zaczęli pobierać serca już po upływie 75 sekund, a nie wymaganych 120 sekund.

Obydwu transplantologów poparła komisja etyczna szpitala w Denver, uznając, że w imię ratowania życia niemowląt wymagających przeszczepu mogli złamać zasady protokołu. Również Robert D. Truog, bioetyk Harvard University, w dyskusji zorganizowanej przez „New England Journal of Medicine" powiedział, że do pobierania narządów nie należy podchodzić z aptekarską dokładnością, jeśli tylko śmierć jest nieunikniona i bliska. Co jednak będzie, jeśli kryteria pobierania narządów zaczną być coraz bardziej rozluźniane? W medycynie nigdy nie można być wszystkiego pewnym, bo choć rzadko, to jednak zdarzają się odstępstwa od przyjętych norm. We wrześniu 2010 r. grupa kanadyjskich lekarzy ostrzegała, że akcja serca może powrócić po pięcio-, a nawet 10-minutowej przerwie.

Dać się pokroić za życia

O tym, jak niebezpieczne jest rozluźnianie zasad, przekonuje eutanazja, do której kwalifikowana jest coraz większa grupa cierpiących i zdesperowanych osób. W transplantologii również pojawiają się wyznawcy etyki utylitarystycznej, nawołujący do odejścia od twardych zasad martwego dawcy. Jedno i drugie łatwo zresztą ze sobą powiązać w postaci eutanazji transplantacyjnej, co pokazuje przykład 43-letniej Belgijki. Jeśli zabiegi wspomagania samobójstw na trwałe zostaną połączone z przeszczepami, kolejnym krokiem może być wykorzystanie do przeszczepów pacjentów będących w tzw. długotrwałej śpiączce, czyli w nieodwracalnym stanie wegetatywnym. Jeśli odłącza się ich od aparatury, to dlaczego przy okazji nie wykorzystać ich narządów do przeszczepów?

Przed taką perspektywą przestrzega film „Coma" z 1978 r. pokazujący, jak podczas standardowych i prostych zabiegów chirurgicznych chorzy niespodziewanie zapadają w śpiączkę. Po przetransportowaniu ich do Instytutu Jeffersona są podtrzymywani przy życiu do czasu, aż znajdzie się majętna osoba potrzebująca przeszczepu, gotowa zapłacić za odpowiedniego, „świeżego" dawcę. Raczej wątpliwe, by taki scenariusz został zrealizowany w życiu, ale rozluźnienie gorsetu transplantologii wystarczająco skutecznie może przestraszyć wielu chorych i ich rodziny. Mogą się obawiać, że przedwcześnie zostaną uznani za dawców, a transplantolodzy zaczną być nazywani mordercami, co czasami i tak się zdarza. Zamiast większej liczby narządów nadających się do przeszczepów może być jeszcze mniej dawców, bo nikt nie będzie chciał „dać się pokroić na kawałki za życia".

Styczeń 2012

Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Czy z pobieraniem narządów trzeba koniecznie czekać, aż człowiek będzie niezaprzeczalnie martwy? Jeszcze niedawno inny wariant wydawał się niedopuszczalny. Transplantolodzy musieli ściśle przestrzegać jednoznacznie określonych kryteriów śmierci mózgu i nieodwracalnego zatrzymania krążenia krwi potencjalnego dawcy organów. Dziś coraz częściej zdarzają się odstępstwa od tych twardych reguł. Doszło nawet do tego, że chory poddawany jest eutanazji z myślą o tym, by po podaniu zastrzyku śmierci natychmiast pobrać od niego narządy. Czy stopniowo, acz nieubłagalnie nadchodzi „cywilizacja śmierci", przed którą ostrzegał Jan Paweł II?

Pozostało 94% artykułu
Nauka
Najkrótszy dzień i najdłuższa noc w 2024 roku. Kiedy wypada przesilenie zimowe?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Nauka
Pełnia Księżyca w grudniu. Zimny Księżyc będzie wyjątkowy, bo trwa wielkie przesilenie księżycowe
Nauka
W organizmach delfinów znaleziono uzależniający fentanyl
Nauka
Orki kontra „największa ryba świata”. Naukowcy ujawniają zabójczą taktykę polowania
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Nauka
Radar NASA wychwycił „opuszczone miasto” na Grenlandii. Jego istnienie zagraża środowisku