Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"
Czy z pobieraniem narządów trzeba koniecznie czekać, aż człowiek będzie niezaprzeczalnie martwy? Jeszcze niedawno inny wariant wydawał się niedopuszczalny. Transplantolodzy musieli ściśle przestrzegać jednoznacznie określonych kryteriów śmierci mózgu i nieodwracalnego zatrzymania krążenia krwi potencjalnego dawcy organów. Dziś coraz częściej zdarzają się odstępstwa od tych twardych reguł. Doszło nawet do tego, że chory poddawany jest eutanazji z myślą o tym, by po podaniu zastrzyku śmierci natychmiast pobrać od niego narządy. Czy stopniowo, acz nieubłagalnie nadchodzi „cywilizacja śmierci", przed którą ostrzegał Jan Paweł II?
Trup z bijącym sercem
Do połączenia eutanazji z transplantologią po raz pierwszy doszło w Belgii. Zdarzyło się to u 43-letniej kobiety, której nazwiska nigdy nie ujawniono. Na jej życzenie podano jej zastrzyk śmierci, a potem – również za jej zgodą – pobrano od niej narządy do przeszczepów. Była sparaliżowana po udarze mózgu i zdana na opiekę innych osób. Nie mogła czytać ani oglądać telewizji z powodu zaburzeń wzroku, choć zachowała słuch, mogła się komunikować, a nawet po rehabilitacji była w stanie się poruszać. Uznała jednak, iż jej życie nie ma sensu, i postanowiła, że jej śmierć przyda się innym. Dzięki przeszczepowi jej narządów podobno uratowano pięć osób. Nie pobrano jej tylko serca, bo żeby je wyjąć, trzeba byłoby ją zabić podczas pobierania organów. A tak daleko, przynajmniej na razie, nikt jeszcze się nie posunął.
Zgodnie ze światowymi kryteriami opracowanymi w Maastricht w 1995 r. można pobrać narządy od osób po zatrzymaniu krążenia krwi. Nazywa się ich Non Heart Beating Donors, czyli dawcami bez bijącego serca. Procedura pobierania narządów przebiega wtedy odwrotnie niż u zmarłych ze stwierdzoną śmiercią mózgową. Gdy mózg przestaje funkcjonować – co ustala się na podstawie braku określonych odruchów nerwowych i braku spontanicznej czynności oddechowej – krążenie i oddychanie podtrzymywane są przez aparaty. Jest to „trup z bijącym sercem". Po zatrzymaniu krążenia serce stopniowo przestaje pracować, a dopiero potem zatrzymane zostają funkcje mózgu. Na ogół przyjmuje się, że należy jeszcze odczekać pięć minut, by potencjalnego dawcę można było ostatecznie uznać za zmarłego. I dopiero wtedy może wkroczyć zespół specjalistów zajmujących się pobraniem narządów do przeszczepu.
Na tym etapie też mamy „trupa", ale trzeba ponownie ożywić jego ciało. Przeprowadza się wentylację i masaż serca oraz tzw. perfuzję narządów, czyli przepuszcza się przez nie odpowiednie płyny, najczęściej krew, by uchronić je przed uszkodzeniem na skutek niedokrwienia. Na pobranie narządów jest niewiele czasu. Ciepłe niedokrwienie wraz z czynnościami reanimacyjnymi nie powinno przekraczać 2,5 godzin od rozpoczęcia perfuzji. Należy przeprowadzić heparynizację (utrzymać w normie krzepnięcie krwi), podać środki rozszerzające naczynia oraz wpompować płyny chłodzące. Cała procedura robi wrażenie nawet na lekarzach, szczególnie tych, którzy nigdy nie widzieli takich zabiegów wcześniej.