"Prawo do zapomnienia" to następstwo majowego orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który orzekł, iż Google powinien usuwać niektóre wyniki wyszukiwań na prośbę zainteresowanych internautów. Google ma jednak prawo do dalszego pokazywania linków do informacji, jeśli uzna, iż leży to w interesie publicznym. Orzeczenie obowiązuje tylko w 32 krajach Europy – wszystkich, które należą do UE oraz w Islandii, Liechtensteinie, Norwegii oraz Szwajcarii. Osoby spoza tego terytorium mogą też zwrócić się w nieco innym trybie do Google o usuwanie linków z wyników przeszukiwań, ale firma nie ma prawnego obowiązku rozpatrywania ich próśb. Wyjątkiem są osoby posiadające "silne powiązania" ze Starym Kontynentem, takie jak posiadanie tam najbliższej rodziny lub biznesu.
Internetowy kolos poinformował, że do minionego piątku otrzymał aż 144.954 podań o usunięcie z wyników przeszukiwań adresów prawie pół miliona stron internetowych. Aż w 58 proc. wypadków Google uznał wnioski za bezzasadne. "Przy rozpatrywaniu próśb sprawdzamy, ży wyniki wyszukiwań nie obejmują przestarzałych lub nieprawdziwych informacji na temat danej osoby" – napisała spółka w opublikowanym oświadczeniu. Dała jednak do zrozumienia, że czynnik "dobra publicznego" nie może być ignorowany zwłaszcza gdy chodzi o wyroki kryminalne, błędy i uchybienia zawodowe, oszustwa finansowe lub zachowania osób pełniących funkcje publiczne.
Jako przykład decyzji odmownej firma podała wniosek że Szwajcarii dotyczący finansisty oskarżonego i skazanego za przestępstwa finansowe. Google odmówił usunięcia z wyników przeszukiwań dostępu do 10 linków powiązanych z aresztowaniem i procesem zainteresowanego.
Osoby, które otrzymały decyzję odmowną mają prawo odwołać się do lokalnych władz, prosząc o ponowne rozpatrzenie wniosku. Google ciągle pracuje nad odpowiednimi procedurami w tej sprawie – poinformowała spółka.
Tomasz Deptuła z Nowego Jorku