Przyznaję. Takiej oprawy premiery książki nigdy wcześniej nie miałem. Być może stało się tak dlatego, że zapowiedziałem, że barwny film mojego życia dobiega definitywnie do punktu docelowego i trzeba zostawić miejsce dla młodszego pokolenia. Krzysztof Dudek, dyrektor Teatru Nowy, który zorganizował inscenizację połączoną z czytaniem fragmentów książki i wystąpieniem kapeli Bogusława Chraboty, dobrodusznie potraktował moje słowa jako daleko przesadne. Dzięki mu za życzliwość.
Stąpam twardo po ziemi i nic nie zmieni tej gorzkiej prawdy, że moja metryka jest nadszarpnięta zębem czasu i wskazówki zegara przyśpieszyły obroty, że zrywam coraz szybciej kolejnej kartki z kalendarza i każdy rok jest krótszy od poprzedniego. I ta świadomość´ zmusza do głębszej refleksji nad przemijaniem, do bilansu oraz rachunku sumienia.
Nikt nie chciałby przegrać swojego życia. A jednak tak wielu uświadamia sobie to dopiero wtedy, kiedy jego dni są policzone, tyle że wówczas jest już za późno, żeby spełnić marzenia i zrealizować plany. Ja mam tę satysfakcję, że nie zmarnowałem wspaniałego daru, jakim jest życie. Powiodło mi się. Byłem wolny, miałem „europejski” paszport i mogłem realizować moje credo: „Życie daje każdemu tyle, ile sam ma odwagę sobie wziąć, a ja nie zamierzam zrezygnować z niczego, co mi się należy”. Nie przyjmowałem do wiadomości, że coś jest niemożliwe, zatem wszystko co robiłem, było zwykle wyzwaniem dla projektów, wydawałoby się, nieosiągalnych i zawsze wymagało wysiłku i poświęcenia. Podejmowałem karkołomne wyzwania, poznawałem nieprzyjazne krainy oraz żyjących tam osobliwych tubylców. Często odnosiłem sukcesy tam, gdzie inni musieli się poddać. Podkreślam, że jestem osobą spełnioną, nad wyraz uprzywilejowaną, która wygrała los na loterii. Zawsze robiłem to, co sprawiało mi przyjemność. A jednak mimo arcybogatego życia, czuję żal, że to już „koniec wędrówki”, bo tyle jeszcze rzeczy chciało by się zrobić.
Bywają chwile, kiedy ogarnia mnie zgryzota. Wprawdzie wszyscy czegoś się boimy: chorób, utraty pracy albo bankructwa firmy, to jednak strach przed śmiercią ma wymiar szczególny, bo dotyczy tego, co nieuchronne. To strach przed aktem ostatecznym, „wyprawą w tajemne”, o której nic nie wiemy. Tam, po drugiej stronie, w zetknięciu z absolutem nie mogę liczyć na fart.
W melancholijną zadumę i przygnębienie wprawia mnie też powszechna afirmacja młodości, urody i tężyzny fizycznej. Sędziwy wiek zaczyna być´ postrzegany jako ułomność´ czy wręcz osobista klęska. W świecie zdominowanym przez kult ciała zniedołężniały człowiek z cieknącą strużką śliny częściej wywołuje zdegustowanie niż współczucie. Nie dopuszczam do siebie myśli, że kiedyś byłbym zmuszony pokazać się publicznie w takim stanie. Po prostu godność osobista i poczucie własnej wartości nie pozwoliłyby mi strawić okazywanego niesmaku czy litości ze strony innych.