Obie historie, spisane w pierwszej osobie, przeplatają się. Z początku wygląda na to, że nic ich nie łączy. Dziennikarz opisuje dorastanie na blokowisku w centrum Warszawy, Sikora – koszmar pierwszych miesięcy w areszcie. Mężczyźni poznali się przypadkowo, z czasem zaczynają się zaprzyjaźniać, a ich doświadczenia okazują się podobne. Gruca wychował się z chłopakami, którzy raz po raz lądowali w więzieniach. Widział, jak i dlaczego tam trafiali, śledził też ich starania o „normalność”. Spędził miesiące przykuty chorobą do łóżka, dlatego nietrudno było mu zrozumieć uczucia Sikory związane z utratą wolności. Książkę napisali razem – powstała z długich rozmów i kłótni.
Trzyma w napięciu, bo przypomina pamiętnik – pisany szczerze, nieobliczony na zadowolenie czytelnika. Pierwsze strony są wzruszające, po aresztowaniu i na początku kary Sikora bardzo wszystko przeżywał. Kilkadziesiąt stron dalej emocji już nie ma, zastępuje je więzienna codzienność, z jednej strony nudna, bo regulowana cyklem pobudek, posiłków i spacerów. Z drugiej – nieprzewidywalna, bo oznaczająca częste przeprowadzki: z małych cel do wieloosobowych, z Białołęki do Włocławka, z pracy w pralni do obowiązków w radiowęźle.
To już druga książka Sikory, w pierwszej „Mój dług” (tytuł nawiązywał do głośnego filmu Krzysztofa Krauzego) nie był jednak tak szczery, bo nie miał pewności, czy przerwa w odsiadywaniu wyroku zostanie zamieniona na stałe zwolnienie. Teraz ukazuje polskie więziennictwo od wewnątrz: związki grypsujących z klawiszami, społeczną hierarchię, która – zdaniem autora – w drugiej połowie lat 90. wciąż tkwiła w socjalistycznym systemie rozdziału dóbr. Grypsujący tworzyli więzienne bractwo, w którym wszystkim dzielili się po równo według zasady „Co twoje, to i moje”. Potem do cel przyszedł kapitalizm, zaczęli rządzić ci, którzy mieli dostęp do pieniędzy, narkotyków i kontaktowali się ze światem przestępczym na zewnątrz. Sikora „odtajnia” też sposoby na przetrwanie, odsłania rosnący egoizm. Gdy miał wpływ na rozdzielanie czystej pościeli, wykorzystywał tę odrobinę władzy, by wzmocnić swoją pozycję – nie tylko wobec skazanych, także wśród służby więziennej. Korzystał ze sprytu, by pozostać poza wszelkimi układami. W tym sensie jego książka przypomina „Skazanych na Shawshank” – jest historią człowieka, który próbował wywalczyć sobie wolność za kratami.
Sikora wie, że w rzeczywistości odzyskał ją dzięki zainteresowaniu, jakie wzbudził film Krauzego i liczne, często przychylne, publikacje w gazetach, a później zaangażowanie autorytetów i 37 tysięcy ludzi, którzy poparli apel o jego ułaskawienie. Ciekawie ujmuje to, jak stał się ich dłużnikiem – ma obowiązek dowieść, że nie popełnili błędu.
Książka wciąga i chwilami daje wrażenie autentycznego uczestnictwa w życiu skazanych, w dużej mierze dzięki językowi, którym Sikora pisze. Spore fragmenty to więzienny slang (tłumaczony potem na zwykły język), a całość składa się z prostych, mocnych zdań. Często bardziej efeckiarskich niż efektownych, co osłabia przyjemność czytania, ale zwiększa wiarygodność książki. Podobnie jak nieudane próby przeniesienia historii w wymiar filozoficzny. Sikora nie jest pisarzem, tyko byłym skazańcem, który opowiada, żeby poradzić sobie z przeszłością.