Nie daje się więc, kierując przesłankami, bo ja wiem... estetycznymi. O Breżniewie do powiedzenia ma głównie to, że jest podobny do małpy.
Pieniądze, gdy je wreszcie miał („W moim wieku nie wypada być biednym".), wydawał na płyty i prezenty, czasem mniej wartościowe, czasem bardziej. Uspokaja swoje sumienie, dochodząc do wniosku, że dla przyjaciół był nie najgorszy. To dzięki niemu Le. miał mieszkanie w Warszawie, załatwił mu też członkostwo w Polskim Związku Artystów Plastyków. A na co dzień? Przyjaciołom przynosi owoce lub ciastka, Jot. (Januszowi), którego regularnie wspiera finansowo, przywozi z Ameryki zegarek za 6 dolarów, ale lojalnie go informuje, że to badziewie. Gdy artystyczna para – Ada i Roman – prosi go o 1000 złotych niezbędne do spłacenia długu za mieszkanie, pomaga im, ale potem nachodzi o trzeciej rano, bo miał akurat ochotę poczytać im swoje wiersze. Zbudzeni w środku nocy musieli robić dobrą minę do złej gry. Za te 1000 złotych.
Na pozór dystansujący się od życia literackiego, skwapliwie odnotowuje niewątpliwą przykrość, jaką zrobił Miłoszowi, oceniając niektóre jego wiersze jako „esejowate". Z drugiej strony zapisuje krytyczną ocenę Miłosza, któremu nie podobała się dokonana przez Tadeusza Konwickiego ekranizacja jego „Doliny Issy": „ – To jest Weyssenhoff, nie „Dolina Issy"„.
W zawiasie społecznym
Jeden z ostatnich wpisów do „Dziennika" jest dwuwierszem nazwanym „Hasło dla siebie": „obejrzałeś kawał świata? to się z niego wyprowadzaj!"
W „Dzienniku" relacjonuje trzy wyprawy zagraniczne: dwie, poniekąd, służbowe – w sierpniu 1978 r. na Festiwal Poetycki do Strugi nad jeziorem Ohrid w Macedonii, jesienią 1982 r. do Stanów Zjednoczonych w związku z odbiorem Nagrody Fundacji A. Jurzykowskiego, oraz jedną prywatną – w styczniu 1979 r. na wycieczkę do Egiptu. Przed tym ostatnim wojażem Wigilię spędził u ciotki Sabiny, z nią i z mamą. „Powiedziałem im – czytamy – o wyjeździe do Egiptu. Ucieszyły się. Sabina wyznała, że miała trzy marzenia w życiu: jechać do Egiptu, mieć własny domek i być pochowana na Powązkach. Ja się roześmiałem.
– Zamiast ciebie ona ma domek – pokazałem na mamę – zamiast ciebie ja jadę do Egiptu, tylko zostało ci to miejsce na Powązkach.
– Nie – na to Sabina – zamieniłam się z twoim ojcem, on będzie na Powązkach, a ja na Bródnie, bo na Powązkach jest jedno miejsce, a na Bródnie są dwa, a ja przecież chcę razem z Julianem".
Przypadkowo napotkany znajomy cieszy się, że Mironowi powiodło się w życiu, że jest znany i uznawany. Dowiedział się o tym od poety.
Jot., który permanentnie ma kłopoty finansowe, okradają go przygodni partnerzy i nachodzi milicja, skarży się swemu – przynajmniej w jakiejś mierze – dobroczyńcy, że na komisariacie na Wilczej funkcjonariusze MO okradli go: z przydziałowej kiełbasy za 26 złotych i z 406 złotych, które dostał od sekretarki sejmowej. Pracuje bowiem na Wiejskiej. W domu też poniósł straty: złodzieje podający się za gazowników skradli mu gazomierz.
Ot, donosy rzeczywistości.
W tym wszystkim sytuuje się Miron, między Oborami a ulicą Karolkową, Nowym Jorkiem i Garwolinem, prowadzonym przez Artura Sandauera wieczorem autorskim a rozmowami o tym, czy UFO istnieje czy nie. Między czymś a czymś. Współczesną mu Chłodną, byle jaką, bez wyrazu, i dawną, której brakuje mu coraz bardziej. Cóż począć, w wierszu napisał przecież:
„Sklep. Przedtem tu był step.
Ale przed stepem to tu był sklep za sklepem sklep za sklepem".
W 1982 roku nie może się nadziwić, że sklepy zaczęły skupować towar od klientów. Nie mają czym handlować. Wcześniej, w samym środku karnawału „Solidarności", konstatuje: „Wielka anarchia jest w Polsce. W tej czeluści teraźniejszej nędzy ukazała się możliwość niepodległości z nędzą". Nie potrafi się tym zachwycić. I wpada w mentorski ton: „Młodzi bez doświadczenia myślą, że może się coś w ustroju zmienić zasadniczego. Nie wiedzą, że zmiany granic, ustroju odbywają się tylko przez piekło, wojnę. Drogo kosztują".
Cechuje go jakaś dziwna skrzętność, zapobiegliwość: „Wstąpiłem do Jota. Jego sublokator krawiec wyprasował mi i wycerował spodnie bardzo elegancko". A poza tym? Dziękuję, na razie wszyscy zdrowi, jedynie Roman przestrzega go przed nocnymi spacerami: „ – Do parku w nocy się nie chodzi, ciemno, usiądziesz na ławce, a tu leży trup". To demony odświętne. Codzienność jest inna: „Leszkowi zabrali spodnie, buty, okulary, trzy książki, w tym »Odmieńców« Janion. Ściągli z niego slipy, bo były z pawiem wyszytym czy wybitym. Gonił ich, ale co z tego. Chodził nago po krzakach. Doszedł do Cyganów. Cyganka dała mu majtki".
Taka to i warszawska demonologia. A miłość, a seks? Na przykład na klatce schodowej na MDM. Uprawiany przez sześćdziesięcioletniego poetę, który ponoć – czego doszukali się poloniści – szczególnie upodobał sobie piec i łyżkę durszlakową. A może jednak bardziej imponował mu osobnik tak hojnie wyposażony przez naturę, że sam sobie zrobić może minetę?
W innym miejscu „Dziennika" Białoszewski przyznaje: „Ale też ja jestem tak jakby poza nawiasem społecznym. Chciałem się poprawić: poza zawiasem. Ale nie, ja właśnie jestem w zawiasie społecznym".
„Dziennik" Mirona Białoszewskiego (Znak, Kraków 2012) jeszcze przed ukazaniem się książki reklamowany był jako wydarzenie literackie 2012 roku. Cała nadzieja w tym, że jeszcze przed nami pół roku.
Miron Białoszewski, „Tajny dziennik", Wydawnictwo Znak, Kraków, 2012