Dorośli z Bullerbyn

„Dom nad rozlewiskiem” – książka, którą pokochała cała Polska, powstała jako forma autoterapii

Publikacja: 19.05.2012 01:01

Fragment tekstu z archiwum tygodnika Plus Minus

Zanim Harry Potter podbił świat, opowieść o jego przygodach odrzuciły wszystkie poważne brytyjskie oficyny. Również debiut Małgorzaty Kalicińskiej nie zaciekawił krajowych wydawców. W końcu książka trafiła do Poznania.

– Mam taki oryginalny zwyczaj, że zanim ocenię jakąś prozę, najpierw ją czytam – wyjaśnia Tadeusz Zysk, właściciel wydawnictwa Zysk i S-ka. – Podczas lektury zwracam uwagę na poziom wiarygodności. Zastanawiam się, czy emocje zostały prawdziwie oddane i czy proza wciąga czytelnika. Gdy odłożyłem komputerowy wydruk, nie miałem wątpliwości, że książka Małgorzaty Kalicińskiej odniesie sukces.

„Dom nad rozlewiskiem” sprzedał się w 215 tys. egzemplarzy, „Powroty nad rozlewiskiem” – w 170 tys., a „Miłość nad rozlewiskiem” – w 150. Myli się jednak, kto sądzi, że Małgorzata Kalicińska pójdzie za ciosem i dopisze dalsze odcinki mazurskiej opowieści.

– Nie mam na nazwisko Galsworthy, nie piszę kolejnej „Sagi rodu Forsyte’ów” – mówi z uśmiechem autorka. – Chcę się sprawdzić na innych polach. Ciekawi mnie, o czym jeszcze będę potrafiła opowiedzieć.

Cura domestica na bilecie wizytowym

Bohaterka „Domu nad rozlewiskiem” ma na imię Małgorzata. Właśnie straciła pracę w prestiżowej agencji reklamowej. Z mężem od dawna nic ją nie łączy. Jest na zakręcie.

Dotąd wszystko się zgadza: Małgorzata Kalicińska była współwłaścicielką agencji reklamowej Camco-Media (wcześniej pracowała w telewizyjnym programie „Kawa czy herbata” i nauczała biologii w szkole podstawowej). Jej małżeństwo się rozpadło (a rodzina była jej droga – w swoim czasie na wizytówce kazała sobie napisać „cura domestica”, czyli kura domowa).

Dalej zaczyna się fikcja, choć pełna obserwacji z życia. Powieściowa Małgorzata postanawia uciec z Warszawy na mazurską wieś. Dzięki temu zbliża się do matki, z którą straciła kontakt w dzieciństwie.

„To nie jest baśń ani poradnik, to książka o bardzo prostych, odwiecznych sposobach poszukiwania prawdy o sobie – pisał w 2006 r. Andrzej Rostocki. – Kiedy będziesz ją czytać, spadnie ci ciśnienie, puls wróci do normy, a oszalałe ze stresu serce zacznie znowu bić spokojnie”. O Małgorzacie Kalicińskiej momentalnie zrobiło się głośno. Uwadze dziennikarzy uszedł jednak fakt, że tak udany debiut literacki nie jest sprawą przypadku. Autorka pochodzi z rodziny o pisarskich tradycjach.

– Mój tata, Zdzisław, machnął dwie książki: wspomnienia „Wojna niejedno ma imię” i gawędę „O Starówce, Pradze i Ciepokach” – hołd dla Warszawy i Konstancina-Jeziorny, skąd wywodzą się nasze korzenie – wyjaśnia pisarka. – Tata był prostym człowiekiem, nie miał studiów. Kochał jednak literaturę, najgoręcej zaś liryki Gałczyńskiego i Broniewskiego. Ta poezja miała wpływ na jego styl literacki. Jako młody chłopak usłyszał gdzieś muzykę Czajkowskiego i pozostał jej wierny przez całe życie. Odchodząc z tego świata, pozostawił w domu 600 płyt z muzyką klasyczną. Myślę, że zarówno Gałczyński, jak Czajkowski kształtowali w dzieciństwie moją wrażliwość.

Sztuki opowiadania uczyła się od matki polonistki, wielkiej erudytki.

– Odziedziczyłam po niej skłonność do dygresji – wyjaśnia. – Ale panuję nad tym i za każdym razem wracam do tematu. Mama bolała, że z polskiego miałam tak słabe stopnie. Nie radziłam sobie z ortografią, zasady interpunkcji do niedawna stanowiły dla mnie tajemnicę.

Zaczęła pisać, by odreagować stres i w ten sposób stworzyć sobie azyl. Groziło jej bowiem bankructwo. Mazurską rezydencję, gdzie prowadziła ośrodek szkoleniowo-wypoczynkowy, miał przejąć syndyk.

– W takiej sytuacji pomogłaby mi może lektura książki „dotulającej”, takich „Dzieci z Bullerbyn” dla dorosłych – mówi Kalicińska. – Wobec Astrid Lindgren mam wielki dług. Pamiętam, że pomagała mi w dzieciństwie, gdy dostałam lufę z matmy czy pożarłam się z koleżanką. I takiej prozy szukałam, gdy dobiłam do pięćdziesiątki i świat zaczął mi się walić na głowę. Szukałam i nie znalazłam. Co więc pozostało? Musiałam sama chwycić za pióro.

Z początku nie myślała o publikacji. Namówiła ją córka. Baśka była też pierwszą recenzentką. Syn też ma pewne zasługi. Gdy Stasiek zobaczył tekst, zawołał: „A co to? Pieprz ci się rozsypał?! Mamo, po co tyle przecinków?”.

Nie trzeba nadążać za światem

Wiadomość, że „Dom nad rozlewiskiem” trafił do księgarń, przyszła w chwili, gdy syndyk zgłosił się po klucze do domu. Straciła wszystko, ale nie była nieszczęśliwa. Myślała: „Żeby sprzedało się siedem tysięcy egzemplarzy...”.

– Zdawałam sobie sprawę, że rynek tzw. literatury kobiecej jest nasycony – przyznaje. – Jednak liczyłam, że czytelniczej sympatii starczy i dla mnie. To, co się wydarzyło, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Sukces okazał się niezwykle motywujący.

– Nie piszę moralitetów – podkreśla. – Podczas jednego ze spotkań autorskich pewien młody człowiek zarzucił głównej bohaterce, że wygłasza mądre i piękne teorie, a potem sama niekoniecznie się do nich stosuje. Odpowiedziałam, że portretuję ludzi takich jak my. Którzy szukają i popełniają błędy. Może dlatego nie są sztuczni i papierowi, jak w niektórych znanych powieściach.

W swych książkach promuje optymizm. Zwraca uwagę na potrzebę wyciszenia, odcięcie się od zgiełku współczesnego świata i powrót do spraw najprostszych, najbardziej istotnych. Nie ciekawi jej blichtr.

– Dość już się nim w życiu zajmowałam w agencji reklamowej – wyjaśnia. – A zresztą za ten temat biorą się inni pisarze, i robią to świetnie. Postanowiłam skorzystać z rady Stanisława Lema, którego twórczość niezwykle cenię. W jednej z książek, opisując współczesną cywilizację i kierunek, w którym zmierza, zauważył, że nikt nie ma obowiązku brać w tym wszystkim udziału. Nie trzeba wcale nadążać za światem. Można utrzymywać się z dala od głównego nurtu. Wpłynąć w boczną odnogę i tam wieść ciche, spokojne życie. Tę wiedzę postanowiłam sprzedać moim czytelnikom. A oni bardzo chętnie ją kupują. Uważam, że oczywiste życiowe prawdy należy co pewien czas odkrywać na nowo.

Kiedyś otrzymała e-maila od czytelniczki w swoim wieku. Kobieta opisała spotkania z czterema przyjaciółkami, które ostatnimi czasy psychicznie skapcaniały.

– Korespondentka zaleciła im lekturę mojej książki – opowiada Małgorzata Kalicińska. – Skutek był budujący. Panie otrząsnęły się z letargu, przypomniały sobie o marzeniach, z których dawno zrezygnowały. Dla autora przeczytanie podobnego listu jest ogromną frajdą. Może nawet największą.

Ostatnia kłótnia Tołstoja

Za jednego ze swych literackich mistrzów uważa Melchiora Wańkowicza.

– Nauczył mnie, jak lekko posługiwać się polszczyzną – wyjaśnia. – Jak wprowadzać neologizmy, przywracać do użytku zapomniane słowa, nie bać się kolokwializmów.

Pisze dla kobiet, których życie ulega przewartościowaniu. Kończą pięćdziesiąt lat, tracą pracę, nie są przygotowane na opuszczenie rodzinnego gniazda przez dzieci. Czasem dochodzą do wniosku, że ich wieloletnie wspaniałe małżeństwa bardziej przypominają Spitsbergen niż normalny, ciepły związek.

– Z takim życiem trzeba zrobić porządek jak z domem po pożarze – mówi. – O tym właśnie opowiadam.

Po chwili dodaje: – Oczywiście, nie promuję rozwodów po pięćdziesiątce. Nie uważam, że w tym wieku obowiązkowo należy się rozstać. Twierdzę natomiast, że jeżeli jest nam źle, trzeba działać. Wiele osób powtarza w takich sytuacjach, że na zmiany jest za późno. Że nie wypada, nie ma sensu. To piramidalna bzdura.

Przemawia do niej scena z biografii Lwa Tołstoja.

– Pisarz miał 72 lata, gdy po raz kolejny pokłócił się z żoną Zofią – opowiada. – Małżonkowie często darli koty, ale tym razem doszło do megaawantury. Tołstoj spakował się i oznajmił: „Zofio, odchodzę”. Wsiadł do pociągu, dojechał do stacji przesiadkowej i tam zmarł. To piękna historia. Dowodzi, że życie można zawsze zacząć od początku. Pan Bóg nie powiedział nam tylko, ile ono potrwa. I bardzo dobrze.

Czy dziś rozważa odzyskanie mazurskiej posiadłości?

– Nie – odpowiada z mocą. – Bardzo mądre jest powiedzenie pani Joanny Szczepkowskiej: „Ból musi wyboleć, łzy muszą wypłynąć”. Ran nie należy rozdrapywać. Dziś nie myślę o Mazurach, lecz o domku na wsi, z którego werandy będę oglądać łąki i pola. Teraz weszłam na drogę realizacji tego marzenia.

Fragment tekstu z archiwum tygodnika Plus Minus

Zanim Harry Potter podbił świat, opowieść o jego przygodach odrzuciły wszystkie poważne brytyjskie oficyny. Również debiut Małgorzaty Kalicińskiej nie zaciekawił krajowych wydawców. W końcu książka trafiła do Poznania.

Pozostało 97% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski