Mario Puzo w „Ojcu chrzestnym” pisał: „Wielcy ludzie nie rodzą się wielkimi, tylko się nimi stają.” - z perspektywy rozpoznawalnej autorki, myśli pani, że te słowa pasują do Blanki Lipińskiej?
Blanka Lipińska: Moim zdaniem trafiłam w gust tych osób, które do tej pory albo nie czytały albo czytały bardzo mało, ponieważ książki, po które sięgały były napisane dość trudnym językiem. Ciężko mi konkretnie odpowiedzieć na to pytanie i nie chodzi tu o fałszywą skromność. Po prostu, na rynku jest wiele dobrych pozycji, które nigdy nie stały się bestsellerami. Ja trafiłam w gust pewnej grupy czytelników, ale jestem świetnie przygotowana marketingowo do tego, co robię. Uważam, że sekret tkwi w tym, by wiedzieć, jak podać książkę, by ta stała się hitem. Coca-cola też nie miałaby takiej popularności, gdyby nie reklama.
Kilka dni temu odbyła się gala Bestsellerów Empiku, gdzie była pani nominowana w kategorii literatura polska za książkę „365 dni”. Jak podchodzi pani do takich wydarzeń i wyróżnień?
To było moje pierwsze tak duże wyróżnienie! Jestem bardzo szczęśliwa i ogromnie wdzięczna czytelnikom, że dzięki nim jako debiutantka miałam okazję znaleźć się wśród wybitnych pisarzy takich, jak Katarzyna Bonda, czy Remigiusz Mróz. To było dla mnie niesamowite przeżycie, ponieważ wiem, że na taką nominację pisarze czekają niekiedy wiele lat, a i tak nie wszystkim się to udaje. A mnie się udało! Zaledwie po pół roku od debiutu, zostałam autorką, za którą stoją setki tysięcy fanów, a to oznacza setki tysięcy sprzedanych egzemplarzy. To jest po prostu coś nie do opisania!
Bez wątpienia poruszyła pani temat tabu, w taki sposób opisując cielesność między dwojgiem ludzi. Tylko właśnie – jak można dziś rozumieć hasło „tabu”?
Hasło tabu ma się dobrze, ponieważ jest nadużywane. Dziś wiele rzeczy to tabu: sex, miłość, pieniądze, bycie dumnym z siebie. O zbyt wielu rzeczach nie wypada mówić. Ludzie nie umieją cieszyć się „na głos”, bo ktoś weźmie to za pychę. Nie powiemy o swoich fantazjach partnerowi, bo weźmie nas za nimfomankę; nie odważymy się mówić o uczuciach, bo okażemy słabość. Nie sądzę byśmy kiedykolwiek doszli do momentu, gdzie nie będzie tematów tabu, ponieważ różne rzeczy ludzi szokują, zawstydzają, krępują. I na tym też polega piękno świata, tzn. na tym, że każdy z nas jest różny. Myślę również, że gdybym nie poruszyła tematu tabu, to moja książka nie zyskałaby takiej popularności. Nie czarujmy się, że kontrowersje wokół scen z mojej książki nie pomogły mi marketingowo.
Henning Mankell w „Białej lwicy” pisał: „Szok przypomina schody. Ma dużo stopni.”. Można powiedzieć, że Blanka Lipińska wybudowała mnóstwo „schodów” w umysłach czytelniczek i czytelników?
Nie wydaje mi się, dlatego że najgłośniej krzyczą - że ich to szokuje – zamknięte umysły. Moi czytelnicy się do nich nie zaliczają! Moi czytelnicy nie są zszokowani, tylko szczęśliwi, że ktoś w końcu tak opisał relację między dwojgiem ludzi. Nie napisałam książki pod pseudonimem, tylko pod własnym nazwiskiem, ponieważ się jej nie wstydzę. Wiedziałam doskonale, że będę musiała ścierać z twarzy ogromną ilość żółci, która się na mnie wyleje. I codziennie ją zmywam i wycieram się z niej. Ale nie będę się ukrywać. Prawda jest taka, że raczej zostały tu zburzone mury, niż wybudowane schody. Takie „schody” mogą budować zaściankowe umysły, które nie potrafią zrozumieć tego, że ludzie są różni i mają różne gusta, preferencje.
„Ojciec chrzestny i 50 twarzy Greya w jednym” - czytamy na okładce „365 dni”. Jak zrodził się pomysł na stworzenie takiej historii?
Ciężko odpowiedzieć mi na to pytanie... Po prostu to był pomysł, z którym się zderzyłam. Ta fabuła przyszła mi do głowy w sekundę. Nie planowałam napisania książki z jakimś wyprzedzeniem. To stało się tak nagle, jak nagle wiesz, że jesteś pijany, bo wypiłeś jednego drinka za dużo. Bam - i już po fakcie. Natomiast, co do okładkowego porównania - chodziło o to, by zawrzeć, jak najprostsze skojarzenia. Gdy mówimy o świecie literatury i filmu, to hasło „mafia” w dzisiejszych czasach głównie kojarzy się ludziom z „Ojcem chrzestnym”. Natomiast bardziej nośnego odpowiednika w popkulturze dla pojęcia „erotyka” niż „50 twarzy Greya”. Jestem pewna, że gdy powiemy ludziom o serii „Cross” lub „Haker”, to nie będą wiedzieć o, co chodzi, ponieważ to przygody Greya i dziewczyny sprzedającej gwoździe - Any Steele zyskały rozgłos. Chciałam czytelnikom ułatwić zrozumienie tego, co napisałam patrząc na samą okładkę. Moja książka nazywa się „365 dni”, więc równie dobrze mógłby to być kalendarz, poradnik czy przewodnik turystyczny.
W tej chwili na rynku są dwie części „365 dni” i „Ten dzień”. W czerwcu ma pojawić się trzecia. Czym czytelnicy zostaną zaskoczeni, czytając trzecią część?
Wszystkim. Absolutnie wszystkim. Jeżeli ktoś uważał, że moja książka jest przewidywalna, to już się zdziwił na końcu drugiej części. Dlatego uważam, że w trzeciej rozwalę system.
Jude Deveraux w „Prawdziwej miłości” pisała: „Alkoholicy myślą tylko o piciu, a pisarze są uzależnieni od historii.” - Blanka Lipińska jest uzależniona od fabuły zawartej w serii „365 dni”?
Nie. Raczej nie... To jest po prostu spisana opowieść, która jest częściowo prawdą, częściowo fikcją. Zawarłam w niej trochę swojej przeszłości, która obecnie kreuje teraźniejszość, a także przyszłość. Ale nie żyję tą historią, żyłam nią kiedy ją tworzyłam. Jestem dumna z tego, co napisałam, bo moja lektura doczeka się ekranizacji. W przyszłym roku ludzie będą mogli wybrać się do kina na „365 dni” i to jest coś niebywałego! Takie rzeczy jak ekranizacja debiutującej książki i to jeszcze okrzykniętej „najbardziej kontrowersyjną” to precedens.
Ale ta powieść nie pochłania mnie na tyle, by mówić, że jestem od tego uzależniona.
Elif Safak w „Czarnym mleku” twierdziła, że „pisanie rozwija się niczym choroba, która atakuje ciało oraz duszę”. Rzeczywiście tak jest?
Kiedy ponad pięć lat temu powstawała saga „365 dni”, faktycznie mną zawładnęła do tego, by nazwać ją „chorobą”, ale nie uzależnieniem. Żyłam w tej opowieści, czułam zapachy, które opisuję, widziałam wyraźnie każdy moment. Przez jakiś czas myślałam nawet, że popadłam w chorobę psychiczną. Później koledzy pisarze uświadomili mi, że to właśnie jest „wena”; a taka która spotkała mnie, zdarza się raz na bardzo wiele osób. Nie jadłam, nie piłam, nie żyłam tu i teraz, całą sobą uciekłam do świata moich bohaterów. To były wspaniałe cztery miesiące, bardzo chciałabym to powtórzyć. Niestety chyba nie uda mi się to szybko, a może nawet wcale. Cytując klasyka – „śpiewać każdy może”. Tak samo w mojej ocenie jest z pisaniem, trzeba tylko trafić na swojego odbiorcę.